O rzutach karnych dla Lecha i przeciwko niemu
Piłkarze Lecha nie mieli wielu okazji do wykonania rzutów karnych. Dla Lecha była to pierwsza jedenastka w tym sezonie. Częściej szanse na pokonanie bramkarza „Kolejorza” z jedenastu metrów mają rywale.
Nie będziemy tutaj rozprawiać o słuszności decyzji sędziego.
Ostatni rzut karny „Kolejorz” miał 3 maja poprzedniego roku w spotkaniu z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Tego na bramkę zamienił niezawodny wówczas Artiom Rudnev, który przesądził tym samym o jednobramkowym zwycięstwie Lecha.
Zresztą w poprzednim sezonie Niebiesko-Biali czterokrotnie wykonywali rzuty karne. We wspomnianym przed chwilą meczu z Podbeskidziem, a także Śląskiem Wrocław (Rudnev ‘90) oraz meczach w Pucharze Polski z Polonią Bytom (Rudnev ‘101) i Chrobrym Głogów (Stilić ‘73). Bramki po rzutach karnych tracili trzykrotnie: z Górnikiem Zabrze (Banaś ‘49), z Zagłębiem Lubin (Sernas ‘55) i Cracovią (Grzelak ‘28).
W tym sezonie jednak sędziowie rzadko w meczach „Kolejorza” wskazują na wapno. Ostatnio mówił o tym nawet Mariusz Rumak, który zwrócił na to uwagę. Wczoraj Lechici doczekali się jedenastki i wykorzystali ją. Była to pierwsza tego typu sytuacja w tym sezonie. Rywale okazje do pokonania bramkarza mieli dwukrotnie — w Bielsku-Białej i Zabrzu. W obu przypadkach rywale przestrzelili.
W zespole wyznaczeni do wykonywania karnych są Rafał Murawski, Marcin Kamiński i strzelec bramki we wczorajszym meczu, czyli Hubert Wołąkiewicz.