Ivan Djurdjević wychował się w Belgradzie, gdzie swoją siedzibę mają zarówno Partizan jak Crvena. Djuka swoje pierwsze piłkarskie kroki stawiał właśnie w „Czerwonej Gwieździe” i od dziecka był jej wiernym kibicem – Grałem w juniorach, miałem już zagrać w pierwszym zespole, ale byli inni z układami, których ja nie miałem. Byłem ze skromnej, ale pracowitej rodziny. Okazało się, że aby zagrać w pierwszym zespole musiałem zrobić drogę na około. Ale ja mam charakter i postanowiłem, że im pokaże, że na to zasługuje. Odszedłem z klubu – przyznaje Ivan i dodaje, że czuje się wygranym i uwodnił wielu osobom, że należała mu się szansa
Kiedy Ivan był młodszy z wielką chęcią chodził na derby Belgradu, które uważane są za wieczne derby w wiecznym mieście. – To są emocje, zarówno negatywne jak i pozytywne. Bijatyki w całym mieście. To ma swój klimat i warto jechać to zobaczyć. Wyjechałem z kraju, gdy miałem 19 lat, więc nie było później wiele okazji, aby zobaczyć te spotkania. Wcześniej jednak chodziłem i sporo się naoglądałem.
Według Ivana derbów Belgradu nie da się do niczego przyrównać. – Barcelona – Real? Nie, bo to inne miasta, a tutaj jedno. A między stadionami 800 metrów odległości. Podobna sytuacja jest przecież w Krakowie, gdzie stadion Cracovii i Wisły dzielą jedynie Błonia. Nie można tego porównać. W Belgradzie na derby idzie 50 tysięcy ludzi, a gdy Crvena miała wcześniej większy stadion to nawet 80 tysięcy ludzi pojawiało się na meczu. To, co tam się działo robiło olbrzymie wrażenie. Im więcej ludzi, ty więcej kłopotów.
Jak Djuka odnosi się do meczów pomiędzy Lechem, a Legią? – To też szczególne derby. Ludzie mówią, że tego nie można nazwać derbami, ale przecież tę atmosferę widać i czuć. Już miesiąc przed meczem czuje się, że zbliża się wielki mecz. Miasto nim żyje. To jest jego urok. I nie nazywać tego derbami? Te mecze to maszynka, która się sama nakręca, łańcuch następujących po sobie zdarzeń. Wszyscy przypominają o meczu i grając w Lechu nie możesz przejść obojętnie. W moim wieku podchodzi się już do tego spokojnie, ale są emocje. Ja na szczęście miałem więcej wygranych z Legią, niż przegranych. Jestem na plusie – zaznacza Serb.
Obecnych mistrzów Polski jak i piłkarzy Partizana łączy jedna rzecz, oba kluby to kluby wojskowe – No tak, a Lech i Crvena to kluby wiary. W Poznaniu ważny jest lokalny patriotyzm i duma. Tutaj kiedyś powstałą Polska, ale Piłsudski nie lubił tego miasta. Tego się nie zmieni, ale takie historie kształtują – podkreśla Lechita.
– Ja nie podchodzę stąd i dla mnie Legia… to klub reklamowy. Ostatnio nie mają większych sukcesów. W pucharach też nie pokazali za dużo. My trochę pograliśmy, wcześniej Wisła, a oni? Lech buduje swoją wizję i styl, a w Legii patrzymy na kolejne głośne transfery. Musimy wiedzieć, że jesteśmy Lechem i mamy swoją wizję budowy klubu. Pamiętajmy o tym – dodaje.
W Belgradzie kibice również maja takiego swojego Bartosza Bereszyńskiego. Jest nim Vladimir Stojković, bramkarz, który kiedyś grał w Crvenie, a teraz reprezentuje Partizan. – Odnoszę wrażenie, że ten bramkarz nie ma poukładane w głowie. Jestem pewien, że ma problem. Poszedł kiedyś do kibiców Partizana i mówi im: „Wybaczcie mi moją przykrą przeszłość”. A grał wcześniej w Crvenej. To nie jest na miejscu – zauważa Djuka.
– Generalnie w piłce jest dzisiaj trochę normalniej. Jeśli nie chcą ciebie w klubie, a gdzie indziej chcą, to idziesz właśnie tam. To jest zawód. Gdyby teraz przyszedł do ciebie ktoś z Legii i dał super kasę, to nie poszedłbyś? To jest praca. Wiem, że te relacje nie są normalne. Bo nikt mi nie powie, że derby Belgradu czy Lech – Legia, to zwykłe mecze. Nawet jeśli zawodnik tak myśli, to otoczenie ci nie pozwoli na to, żeby ten mecz traktować jak każdy inny. Zapomnij o tym. Kibice zatrzymują cię przed meczem i mówią: „Dalej, jedziemy z nimi”. Chcesz czy nie chcesz, musisz żyć tym meczem. Musisz- kończy Djurdjević