Bronił barw warszawskiej Legii, teraz broni dostępu do bramki poznańskiego Lecha, chociaż tak naprawdę wcale nie chciał być bramkarzem. Zobaczcie, co Gostek mówi o swoich początkach, o Lechu, a także o zbliżającym się finale Pucharu Polski.
Jak zaczęła się twoja przygoda z piłką nożną? Jak wspominasz okres w Cartusii Kartuzy?
– Moja przygoda z piłką zaczęła się, jak większość przygód – przez przypadek. Jako młody dzieciak pojechałem z klasą na turniej. Wyróżniałem się i zauważył mnie trener Cartusii, Janusz Meissner. Dzięki temu zacząłem jeździć na treningi do Kartuz, 6km od domu.
Już wtedy wiedziałeś, że właśnie to chcesz robić w życiu?
– Nie. Nie miałem wtedy żadnych planów, po prostu uwielbiałem grać w piłkę i strzelać bramki. Grałem jeszcze wtedy w polu, na szpicy lub na lewej pomocy. Piłkę z początku traktowałem tylko jako hobby.
Jak to się stało, że ostatecznie stanąłeś między słupkami?
– Zacząłem bronić też przez przypadek – podczas jednego turnieju zachorował bramkarz, a ja byłem najwyższy, szkoleniowiec mnie tam postawił i tak już zostało. Moim pierwszym trenerem był Łukasz Jankowski, człowiek obecnie kompletnie nieznany, ale dużo mu zawdzięczam. Trenowałem z nim
2 czy 3 razy w tygodniu, gdy miałem 10 lat. Spodobało mi się bronienie.
Miałeś jakiegoś bramkarskiego idola? Kogoś na kim się wzorowałeś?
– Podoba mi się Manuel Neuer z Bayernu Monachium, bo jest niesamowicie odważny w tym co robi, ma bardzo pewne ruchy i wyjścia z bramki. Jednak nie uważam, żejest on moim wzorcem czy idolem. Nie staram się go kopiować. Podoba mi się jego styl, aczkolwiek nie chcę nikogo naśladować, chcę być sobą.
Ostatnio wielu piłkarzy mówi, że przed końcem kariery chce wrócić na chwilę do klubu, który ich stworzył. Myślałeś o tym, by przed emeryturą zagrać jeszcze w Cartusii Kartuzy?
– Jak najbardziej! Mam takie myśli, mimo że do emerytury mi jeszcze trochę brakuje. Jestem bardzo sentymentalny i coś mnie ciągnie na Kaszuby. Grając na Pomorzu w Kartuzach, Kościerzynie czy Bytowie, zawsze kibicowałem Arce Gdynia i miałem ten klub w sercu. Moim marzeniem było i zawsze będzie to, żeby tam kiedyś zagrać. Wydaje mi się, że to naturalna kolej rzeczy – tam gdzie się zaczyna przygodę, tam też się ją kończy. Jednak mam nadzieję, że jeszcze trochę pogram [śmiech].
Najpierw kierunek zachód?
– Sam nie wiem. Skupiam się na treningach i grze w Lechu, nie myślę do przodu. Chociaż rok temu parę klubów przysłało zapytanie o mnie.
Ile było prawdy w tym, że Belgowie pytali o ciebie?
– Prawdy w tym było dużo, ale zawsze powtarzam, że bardzo daleka droga od momentu zainteresowania, do transferu i podpisania kontraktu. Wszystko się może zdarzyć, dlatego ja wierzę w transfer dopiero, jak podpiszę papier. Nie ma co myśleć do przodu, bo wiele było historii, gdzie piłkarz już był jedną nogą w klubie, a nagle się okazywało, że cały transfer nie dojdzie do skutku.
Jeśli by napłynęła oferta zza wschodniej granicy, to poszedłbyś śladami np. Łukasza Teodorczyka?
– Właśnie sytuacja Teodorczyka, to idealny przykład. Przez parę miesięcy wszyscy mówili, że pójdzie gdzieś do Bundesligi. Wszystko ponoć było załatwione, a nagle się rozwiązało i w ostatnim momencie poszedł do Kijowa. Dlatego nie myślę teraz o tym.
Masz jakiś wymarzony klub, w którym chciałbyś zagrać?
– Klub nie, ale podoba mi się cała liga holenderska. Szkolenie bramkarzy w Eredivisie stoi na bardzo wysokim poziomie, dlatego wydaje mi się, że to świetny kierunek dla piłkarzy występujących na tej pozycji. Świetnym przykładem może być mój znajomy Przemysław Tytoń, albo kiedyś Jerzy Dudek. Może nie jest to najsilniejsza liga Europy, ale jest solidna i wymagająca. Wiadomo jednak, że marzeniem jest liga angielska.
Już kiedyś tam trenowałeś. Miałeś staże w Boltonie, Manchesterze City, Southampton
i Londyńskim Fulham. Jak wspominasz tamten okres?
– Zacząłem staże dość szybko, jako młody chłopak. Kiedy przyszedłem grać do szkółki w Szamotułach, to byłem jeszcze tzw. surówka, czyli nie wiedziałem zbytnio nic o profesjonalnym bronieniu. Pojechałem z Jarkiem Fojutem i niezbyt dobrze wspominam ten okres, bo nie potrafiłem zbyt dużo, aczkolwiek miałem przynajmniej okazję podpatrzeć, co tam się dzieje. Różnica jest kolosalna. Pewnie długo nie będziemy w Polsce mieć takich warunków, jakie mają w każdym angielskim klubie. Zaplecze trenerskie, infrastruktura, boiska, poziom szkolenia – wszystko było na najwyższym poziomie. Jedynie szkolenie bramkarzy trochę odstawało w angielskich akademiach. Nie był to światowy top, dlatego wydaje mi się, że pozostanie wtedy w Polsce, pod okiem dobrych fachowców, jak Andrzej Dawidziuk i później trener Krzysztof Dowhań, to był naprawdę dobry pomysł.
Ale nie zawsze było w Polsce tak kolorowo. Miałeś kiedyś chwile zwątpienia, że jak nie idzie, to lepiej rzucić to wszystko?
– Chociażby w Bałtyku Gdynia 4 lata temu. Przestałem bronić, w klubie nie działo się dobrze, pieniędzy z tego też nie było i miałem wtedy myśli, żeby to rzucić. Łączyłem pracę z piłką nożną i przez to musiałem codziennie wstawać o 5 rano. To był bardzo trudny okres, ale na szczęście udało się to przezwyciężyć i postawić na swoim. Trochę szczęścia mi dopisało i w końcu zadebiutowałem
w Ekstraklasie w bardzo dobrym klubie.
Miałeś epizod gry w Legii Warszawa, jak wspominasz ten czas?
– „Epizod gry” to za dużo powiedziane. Ja tam nie zagrałem ani jednego oficjalnego spotkania. 4 lata trenowałem, jakieś sukcesy odnosiłem z klubem, ale nie miałem w nie większego wkładu. Nie mam do nikogo żalu, bo w końcu rozwinąłem się tam pod względem piłkarskim i fizycznym. Szkoda jedynie, że nie zagrałem, nie pokazałem się.
Myślisz, że to był okres, który przystopował trochę twoją karierę?
– Mogłem iść do innego klubu, na przykład z pierwszej ligi, czy do słabszego klubu z Ekstraklasy i tam może bym dostał więcej szans na grę, bo w Legii poprzeczka była zawieszona bardzo wysoko. Konkurencja była niesamowicie duża, szczególnie jak był jeszcze Łukasz Fabiański i Ján Mucha. Ciężko było mi się przebić nawet do 18stki, a co dopiero do pierwszego składu. Z perspektywy czasu mogę ocenić, że nie był to świetny okres mojej kariery, aczkolwiek dostałem szansę transferu do Legii i nie dziwię się sobie, że wtedy się na ten ruch zdecydowałem. Na szczęście zaprowadziło mnie to ostatecznie tu, gdzie teraz jestem.
Jak bardzo Legia zmieniła się na przestrzeni ostatnich lat? Wtedy widziałeś klub od środka, dzisiaj patrzysz na nich grając przeciwko nim.
– Nowa organizacja klubu, nowy stadion. Rozwinęli się. Pojawił się u nich zachód i profesjonalne podejście do piłki. Zaplecze sportowe mają potężne. Legia to mocny klub, nie tylko pod względem piłkarskim, ale także jako firma. Zresztą podobnie jak Lech.
Przyjąłbyś obecnie ofertę z Warszawy?
– Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć. W Legii są dobrzy bramkarze, a ja patrzę na swój rozwój i życie prywatne. Dla mnie to praca i nie łącze tego z kibicowaniem. Dla kibica byłby to bardzo bolesny transfer i ciężko byłoby im się z tym pogodzić. Przykładem może posłużyć Bartek Bereszyński. Jednak to moja praca i musiałbym się zastanowić. Powtarzam jednak, że w Lechu Poznań czuję się bardzo dobrze.
W jaki sposób pojawiła się oferta z Lecha?
– Bardzo spontanicznie. Skończyła mi się umowa z Bytovią i pojawiło się pytanie: „co dalej?”. Nie wiedziałem, czy przedłużyć z nimi kontrakt i walczyć o pierwszą ligę, czy spróbować swoich sił wyżej. Pojawiła się oferta z Lechii Gdańsk, jednak nie była ona sensowna. Trener Probierz nie do końca sprecyzował swoje żądania co do mojej osoby. Na szczęście wtedy zadzwonił do mnie trener Dawidziuk i zaryzykowałem. Znowu rzuciłem się na głęboką wodę, bo w Lechu konkurencja jest niesamowicie duża i presja, która ciąży na zawodnikach jest także ogromna. Teraz jednak byłem już bardziej przygotowany pod względem mentalnym. Wiedziałem czego chcę. Udało się, lepiej nawet niż oczekiwałem.
Długo się zastanawiałeś nad przyjęciem oferty z Poznania?
– Na pewno nie było to: „Ło! Lech do mnie pisze! Zostawiam wszystko i idę!”. Nie, nie, nie. Fakt, że miałem tylko 3, może 4 dni na zastanowienie, bo kończyły się rozgrywki 2 ligi, a Ekstraklasa zaczynała już grać. Więc nie było dużo czasu, jednak przyznam, że się wahałem. Ostatecznie jednak zdecydowałem, że zaryzykuję, spróbuję swoich sił i opłaciło się. Nie żałuję, nie mam zresztą prawa. Nawet jakbym się nie przebił w Lechu, to wydaje mi się, że i tak mógłbym z siebie być zadowolony, bo spróbowałem sił w jednym z najlepszych polskich klubów. Wyszło na szczęście wszystko idealnie.
Pamiętasz swój pierwszy dzień w Lechu? Był duży stres?
– Pierwszy raz spotkałem się z chłopakami na zgrupowaniu w Opalenicy. Dopiero co skończyłem swój sezon i pamiętam, że byłem wyczerpany, a tu znowu 2 treningi dziennie, bez odpoczynku po ostatnich spotkaniach. Przyjechałem na trening i prawie nikt nie wiedział kim jestem i skąd się wziąłem. Na szczęście wtedy trener Rumak dał mi 5 dni wolnego. Wróciłem do Poznania, znalazłem mieszkanie, przygotowałem się mentalnie i na spokojnie wróciłem na zgrupowanie. Pierwsze wejście do szatni pamiętam doskonale. Niektórych ludzi znałem, innych nie. Nie byłem w stu procentach anonimowy, bo parę osób kojarzyło mnie z kadry.
Z jakim nastawieniem przychodziłeś do klubu?
– Bardzo pozytywnym. Pamiętałem piękne mecze z Juventusem Turyn czy Manchesterem City. Brakuje tego trochę teraz. Mnie także i nie dziwię się, że wszyscy w Poznaniu czekają na mecze w europejskich pucharach. Przychodząc nie myślałem kategoriami, żeby zwojować i wygrać tutaj wszystko, twardo stąpam po ziemi, aczkolwiek nie przyjechałem tutaj by być trzecim bramkarzem. Od razu zacząłem pracować i udowadniać, że stać mnie na więcej. Chciałem grać i zdawałem sobie sprawę, że jest to w moim zasięgu. Wiedziałem, że jestem w stanie dobrze bronić i pomóc drużynie. Szansa pojawiła się szczęśliwie szybko i wydaje mi się, że ją wykorzystałem.
Tą szansą był mecz z Piastem Gliwice, gdzie wygraliście, a ty zachowałeś czyste konto.
– Stresik był wtedy spory. Obecnie byłby to standardowy mecz, bo już tyle spotkań w ekstraklasie rozegrałem, ale wtedy było to coś bardzo ważnego. Pojechaliśmy tam w trudnym momencie, jednak czułem się fantastycznie. Poddenerwowany, ale spełniony. Do końca nie wierzyłem w to, że gram w Ekstraklasie, nawet po meczu. Później dostałem mnóstwo smsów od znajomych z gratulacjami. Udało się wygrać 2:0 i to był początek wszystkiego.
Koledzy w szatni pomogli tobie przygotować się do tego spotkania?
– Głównie trenerzy. Nie znałem się z chłopakami tak, jak teraz i nie było wtedy takiego zaufania. Oczywiste jest to, że nieważne czy znamy się 10 lat czy dopiero od miesiąca, to nakręcamy się przed meczem wspólnie, bo jedziemy na tym samym wózku. Jednak wtedy więcej rozmawiałem z trenerami i to oni mnie uspokajali, ale też prawda, że nie potrzebowałem tego już tak bardzo, bo byłem przygotowany i wiedziałem czego chcę i co muszę zrobić. Nie byłem młodym chłopakiem, który przyszedł i nagle gra w ważnym meczu. Broniłem od wielu lat i to było potwierdzeniem tego, co robiłem na treningach.
Co powiedział trener Rumak przed meczem?
– O tym kto będzie bronił, dowiedziałem się 3 godziny przed spotkaniem. Trener zbyt dużo nie mówił. Przedstawił taki skład, wyszliśmy i wygraliśmy. Więc trzeba przyznać, że podjął słuszną decyzję, bo zyskaliśmy 3 punkty.
Jak wygląda twoja rywalizacja z Krzyśkiem Kotorowskim i Jasminem Buriciem?
– Dajemy z siebie wszystko na treningach, pomagamy sobie. Nie ma między nami jakiś niesympatycznych sytuacji. Żyjemy w pokoju i mamy dobrą atmosferę na treningach. Nie mamy do siebie pretensji, że ktoś gra, a ktoś nie. To w końcu normalne. Wiadomo, że oni źle się czują, że nie grają, ale ja miałem taki sam okres wcześniej. To są zawodowcy, tak samo jak ja i to normalne, że raz się gra, a raz siedzi na ławie.
Reprezentowałeś Polskę na szczeblu młodzieżowym. Jakie to było uczucie grać z orłem na piersi?
– Dość szybko zacząłem grać w kadrze. Znaleźć się wśród najlepszych juniorów z całej Polski – to było ogromne wyróżnienie. Pozwiedzałem trochę z moim rocznikiem, grając z drużynami z innych krajów. Wyniosłem z tego bardzo dużo doświadczenia i jeszcze bardziej zmotywowało mnie to do pracy. Taki epizod to świetna okazja, żeby się gdzieś pokazać. Roi się tam od menadżerów i skautów
z zagranicznych lig.
Konkurencja w bramce Polski jest niesamowicie duża, ale marzysz, żeby kiedyś stanąć między słupkami w seniorskiej reprezentacji?
– To marzenie zawsze mi towarzyszy. To jest coś, co zawsze będzie moim celem. Jednak uważam, że grając w Lechu w ekstraklasie czy europejskich pucharach, także reprezentuję swój kraj.
Leo Beenhakker zabrał cię kiedyś na zgrupowanie do Turcji. Masz do niego uraz, że nie pozwolił ci wtedy zadebiutować?
– Broniłem w jednym meczu sparingowym, ale nie był on oficjalny. Nie mam do nikogo żalu, bo wiedziałem, że numerem jeden będzie Mariusz Pawełek. Pozytywnie zaskoczyłem się z samego dania mi szansy i bardzo się cieszyłem, że mogłem tam być.
Będąc w Lechu współpracowałeś z dwoma trenerami bramkarzy. Z którym lepiej ci się pracowało?
– Jeśli powiem, że jednego lubię bardziej, to drugi będzie na mnie zły i na odwrót [śmiech]. Na tym szczeblu poziom szkolenia musi być najwyższej klasy. Zarówno Andrzej Krzyształowicz i wcześniej Dominik Kubiak, to świetni fachowcy i z jednym, jak i z drugim, bardzo dobrze mi się współpracuje.
Z trenerem Kubiakiem zrobiłem ogromny postęp w grze nogą, wprowadzeniem piłki, ustawianiem się. Znamy się od czasów juniorskich i razem obejrzeliśmy mnóstwo analiz, które mi bardzo pomogły. Natomiast trener Krzyształowicz to świetny bramkarz, który bronił w Ekstraklasie i ma duże doświadczenie, którym dzieli się ze mną. Robił to, co robię obecnie, czyli grał na najwyższym szczeblu w Polsce. Pomaga mi poznać ligę od kuchni, analizujemy sytuacje przedmeczowe i dużo pomaga mi w sferze psychologicznej przed i po meczu.
Wielu kibiców irytuje to, że czasami rozpoczynasz akcje świecami, po których ciężko stworzyć kontratak. Czemu decydujesz się na takie wprowadzanie piłki do gry?
– Każdy ma prawdo do własnego zdania, ale ja słucham tego, co mówi trener Skorża i jeśli on w analizie twierdzi, że na 15 wykopów 14 jest dobrych, to mi to wystarcza i nie słucham internetowych ekspertów. Wiadomo, że czasami coś nie wyjdzie. Boisko nie zawsze jest idealne, do tego dochodzą nerwy i zmęczenie, dlatego od czasu do czasu wyjdzie świeca, aczkolwiek staram się ostatnio wprowadzać także dużo ręką. Nie słucham najczęściej opinii w internecie i skupiam się na dochodzeniu do perfekcji na treningach. Na przykład ostatnio mieliśmy dodatkowy trening bramkarski, gdzie wyłącznie pracowaliśmy nad grą nogami. Zdaję sobie sprawę, że krytyka po przegranym czy zremisowanym meczu idzie głównie w kierunku bramkarzy i nawet jeśli wybronię kilka piłek, to i tak większość zauważy tylko tą złą interwencje. Jednak jestem do tego przygotowany
i mentalnie odporny.
Porozmawiajmy o Ekstraklasie. Śmiało można was nazwać królami remisów, bo macie ich aż 12 na swoim koncie. Masz jakieś wytłumaczenie, dlaczego tak ciężko wam wywieźć komplet punktów z boisk rywali?
– Ciężko powiedzieć. Analizujemy to w klubie i nie wiem co jest tego przyczyną. Nie jesteśmy tą samą drużyną na wyjazdach, coś się przerywa. Może to kwestia tego, że u nas jest świetna atmosfera, kibice, a na boiskach rywali klimat jest jednak troszkę inny. Być może gramy tez mniej odważnie jako goście. Jednak ostatnio wygraliśmy z Podbeskidziem i liczę, że to będzie przełamanie. Myślę, że coś się odblokuje w naszych głowach i pójdziemy za ciosem. Jeśli chcemy myśleć o mistrzostwie, to nie możemy dopuszczać do sytuacji, gdzie tracimy punkty z teoretycznie słabszymi rywalami.
Trener Skorża powiedział ostatnio, że walka o mistrzostwo nie rozegra się tylko między Lechem
i Legią, ale zawalczy jeszcze Śląsk i Jagiellonia. Zgadzasz się z tym?
– Jak najbardziej. Runda zasadnicza pomału się kończy, a doszły do nas już słuchy, że nie mamy szans, bo Legia nam uciekła i już jej nie dogonimy. Jednak nie zapominajmy o podziale punktów. Mamy dwa oczka straty, więc po odcięciu zostanie tylko jeden. Jest jeszcze mnóstwo punktów do zdobycia i tyle opcji, że każdy z czołówki może zdobyć mistrzostwo. Różnice po podziale robią się naprawdę niewielkie i bezpośrednie spotkania mogą decydować o tym, kto będzie triumfował, kto będzie w pucharach europejskich, a kto nie. Dziwią mnie opinie, że już wszystko jest rozstrzygnięte. My robimy swoje i chcemy wygrać. Nie podpalamy się i dobrze, że nie przegrywamy. Pamiętajmy, że ostatnio był trudny okres – Puchar Polski i liga, dlatego graliśmy co 3 dni. Zresztą… nie wierzę w to, że Legia wygra wszystko do końca sezonu.
W tym sezonie stoczyliście dwa boje z Legią i zdobyliście 4 punkty, a to dopiero połowa meczów z nimi. Jaka atmosfera towarzyszy wam przed dwoma kolejnymi?
– Przed takimi meczami nie trzeba nas specjalnie motywować, bo każdy wie, że to bardzo ważny mecz dla kibiców i dobrze by było, gdybyśmy podchodzili do każdego meczu tak, jak do meczu z warszawiakami. Mecze z Legią są bardzo fajne i towarzyszą im niesamowite emocje, było to widać podczas ostatniej wygranej w Poznaniu, jednak pamiętajmy, że to tylko mecze o 3 punkty. Są ważne, bo bezpośrednie, aczkolwiek dają tyle samo punktów, co za każdy inny wygrany mecz, dlatego trzeba także wygrywać takie spotkania, jak z Koroną Kielce czy Górnikiem Łęczna.
Dla ciebie mecze z Legią są szczególnie ważne?
– Nie. Nigdy nie byłem specjalnie związany z Legią. Spędziłem tam sporo czasu, ale zawsze byłem na uboczu. Trenowałem, ale nie grałem, a jak już to w rezerwach. Jeździłem na mecze z pierwszą drużyną, ale to nie było coś, dzięki czemu można było powiedzieć: „Gostomski to człowiek Legii”. Teraz jestem związany z Lechem Poznań i jestem kojarzony z tym klubem. Czuję się lechitą, a nie legionistą.
Wspomniałeś o podziale punktów. Rok temu on nic wam nie dał. Sezon kończyliście z taką samą stratą do Legii, jak po 30 kolejkach. Teraz będzie inaczej?
– Najważniejsze mecze gramy na początku, a nie na końcu. Dzięki temu może dużo się zmienić. Straty dużej nie będzie, a mam nadzieję, że w ogóle ją zniwelujemy w ostatnim meczu rundy zasadniczej. Zostanie potem 7 spotkań, więc punktów do zebrania jest jeszcze mnóstwo. Jednak co by się nie działo – będziemy walczyć do końca.
Czarny koń, czyli Błękitni, zaszli niesamowicie daleko w Pucharze Polski, ale nikt nie sądził, że wygrają z wami choćby mecz. Ich wygrana w Stargardzie to był dla ciebie szok?
– Zdecydowanie, ale gdzieś w środku wiedziałem, że to będzie trudna przeprawa. Nie raz grałem w takich meczach w drugiej lidze i wiem, jakie to są spotkania i jaka atmosfera im towarzyszy. Do małego klubu przyjeżdża drużyna z Ekstraklasy i to do tego topowa, więc pewne było to, że chłopcy ze Stargardu dadzą z siebie wszystko. Od początku nie był to mecz, w którym dobrze się czuliśmy.
Odetchnąłeś z ulgą po golu Dawida Kownackiego na 3-1, który dał wam dogrywkę i odrobił wynik z pierwszego spotkania?
– I to jak! Nerwówka była szczególnie po pierwszym straconym golu. Nie wierzyłem w to, co się dzieje, ale wiedziałem, że stać nas na strzelenie pięciu bramek. Strzelaliśmy nie raz tyle goli w Ekstraklasie, więc z zespołem z drugiej ligi też byliśmy w stanie tego dokonać. To była kwestia czasu i wstrzelenia się w siatkę.
Co myśleliście przed meczem o Błękitnych? Przeszli Cracovię, więc to nie mógł być tak łatwy mecz, jak ze Zniczem.
– Ja w ogóle sądziłem, że ze Zniczem także będzie czekała nas trudna przeprawa i nie myliłem się. Wygraliśmy wysoko, ale gdyby oni strzelili gola na 2-1, a nie w słupek, to ten mecz mógłby zupełnie inaczej się potoczyć. To był moment przełomowy, bo chwilę później to my trafiliśmy do siatki i ustawiliśmy sobie mecz. Natomiast Błękitni nie przez przypadek zaszli tak daleko. Piłkarze ze Stargardu udowodnili, że mają ambicje i umiejętności w meczach z nami czy właśnie wcześniej w Krakowie. Szacunek dla nich i trenera, ale my jesteśmy klasową drużyną i nie mogliśmy sobie pozwolić na porażkę. Udało się strzelić więcej bramek i jesteśmy w finale.
Koniec końców zmiażdżyliście ich w drugim meczu. Jak będzie z Legią?
– Też wygramy 5-1 [śmiech]. Atmosfera wydaje się fantastyczna przed meczem w Warszawie. Bardzo się cieszę, że jesteśmy w finale i możemy zagrać na Stadionie Narodowym. To duże wyróżnienie dla nas, dla klubu, dla kibiców. Cel mamy oczywiście jeden – wygrać, zresztą po to się gra w finałach. Ostatnio wygraliśmy i liczymy na powtórkę. Pozytywny dreszczyk emocji już nam towarzyszy.
Dużym plusem jest to, że gracie na Stadionie Narodowym, a nie na Stadionie Miejskim?
– Atut własnego boiska jest bardzo istotny, ale mimo że oba stadiony leżą w Warszawie, to Stadion Narodowy jest całkowicie neutralnym terenem. Legia zna doskonale swój stadion, a tego już nie. Będziemy grali na pięknym i przygotowanym do takich właśnie meczów obiekcie. Miejmy tylko nadzieję, że nie będzie padać [śmiech]. To jest święto polskiej piłki. Dwie najlepsze drużyny z kraju zagrają mecz o Puchar. Wydaje mi się, że ciekawszego meczu nie możemy sobie w Polsce wyobrazić.
Czujecie się mentalnie mocniejsi po meczu z Błękitnymi? Udało się odrobić wynik i wstać z kolan.
– Po przegranym meczu 1-3, cały następny tydzień był dla nas udręką. Byliśmy zestresowani bardziej niż przed meczem ligowym. Trzeba było wygrać i przejść dalej. Presja była dużo, tym bardziej, że graliśmy z 2 ligowcem i gdybyśmy przegrali, to wstyd byłby na całą Polskę. Ale udało się i psychicznie jesteśmy zdecydowanie mocniejsi.
W grudniu kończy ci się kontrakt. Są już rozmowy na temat jego przedłużenia?
– Na razie skupiam się na grze i treningach. Do końca grudnia jeszcze sporo czasu i jeśli będę dalej dobrze grał i klub wyrazi chęć dalszej współpracy ze mną, to zasiądziemy do rozmów. Pożyjemy, zobaczymy. Ja czuję się bardzo dobrze w Poznaniu i myślę, że robię dobrą robotę. Pokazałem się
z dobrej strony i chcę tę passę kontynuować.
Na zakończenie – jaki jest prywatnie Maciej Gostomski?
– Bardzo sympatyczny, przystojny, łysy [śmiech]. Wydaje mi się, że jestem pozytywnym człowiekiem, który lubi ciszę i spokój. Do tego sądzę, że nie szukam sensacji.
Rozmawiali Marta Kicińska i Maciej Kliks