Trener Maciej Skorża w Poznaniu spędził ponad rok. Jest to czas, który niejako zmusza nas do małego podsumowania. Tym bardziej, że Skorża na ławce trenerskiej Lecha Poznań już nie zasiądzie. Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej, Piotr Rutkowski powiedział, że kontrakt z Maciejem Skorżą został rozwiązany za porozumieniem stron. O szczegółach wiceprezes zarządu nie chciał jednak mówić. Konferencja została zwołana, by dziennikarzom przedstawić nowego szkoleniowca Lecha – Jana Urbana.
Nowy szkoleniowiec, sezon 15/16 to coś, co przeżywamy obecnie. Z większą , lub mniejszą goryczą patrzymy na dyspozycję Lecha. Warto przyjrzeć się byłemu już szkoleniowcowi, który na stałe zapisze się w kronikach „Kolejorza”. Co takiego osiągnął, co zawalił?
Kiedy pierwszego dnia września do sali konferencyjnej na stadionie przy ulicy Bułgarskiej wchodził Maciej Skorża, wielkiego zaskoczenia zarówno ze strony dziennikarzy, jak i kibiców nie było. Przejmując zespół, łatwego zadania trener Skorża nie miał. W połowie sierpnia zwolniony został Rumak, który od dłuższego czasu nie miał wsparcia od kibiców. Później okazało się, że również brak go było ze strony zarządu. Po serii trzech blamaży w kwalifikacjach do Ligi Europy zarząd nie wytrzymał i postanowił szukać następcę na miejsce młodego szkoleniowca. Tylko, że na dzień zwolnienia następcy nie było. Tymczasowym trenerem został Krzysztof Chrobak. Zaczęły się wielkie poszukiwania. Kandydatem na miejsce szkoleniowca Lecha Poznań był m.in. Jan Kocian.
Zarząd jednak zechciał inaczej i wybrany został Maciej Skorża. Dobry znajomy właściciela Jacka Rutkowskiego jeszcze z czasów Amicii. Cel był jeden, najważniejszy – powrót do Europy. Powróćmy do pierwszego września 2014 roku. Do sali konferencyjnej pewnym krokiem wszedł dobrze znany wszystkim polskim dziennikarzom trener. Trener, który na swoim koncie miał wiele sukcesów. I to właśnie doświadczenie przeważyło na decyzji włodarzy klubu.
– Ma sukcesy, doświadczenie. Wie, jak dotrzeć do piłkarzy, co w naszej sytuacji jest bardzo ważne – mówił wówczas podczas konferencji wiceprezes zarządu Piotr Rutkowski.
Sam Skorża ściślej sprecyzował cel, jaki przed sobą postawił przed pracą w stolicy Wielkopolski: Osobiście będę w pełni usatysfakcjonowany tylko wtedy, gdy Lech wygra ligę – powiedział nowo upieczony trener „Kolejorza”.
Lech zajmował wtedy 9. miejsce, dwa poprzednie sezony kończył na drugiej lokacie, więc ciężko było uwierzyć, że ten cel faktycznie da się osiągnąć. Z czasem okazało się, że rzeczywistość napisała zupełnie inny scenariusz.
Rozliczając Skorżę z pracy w Poznaniu nie można pominąć tego, w jaki sposób chciał swój cel osiągnąć. Jego pierwszą decyzją był ruch na rynku transferowym. Życzeniem stał się piłkarz, którego nazwisko pół roku później na placu Mickiewicza skandowało kilkadziesiąt tysiące gardeł – Zaur Sadajew. Ruch potrzebny, bo na gwałt poszukiwano napastnika do zespołu. Zastanawiano się tylko, czy Czeczen jest faktycznie tym piłkarzem, który pasuje do filozofii Lecha. Agresywny, często karany za swój sposób gry. Przed przyjściem do „Kolejorza” został nawet przesunięty za to do rezerw Lechii Gdańsk, w której barwach występował. Okazało się, że jego odejście na końcu sezonu do Tereka Grozny było bardzo dotkliwą stratą. Początki czeczeńskiego snajpera były trudne. Częste kartki i mało bramek. Jednak wraz z kolejnymi meczami, sposobem podejścia do niego trenera Skorży, udało obudzić się w Sadajewie instynkt napastnika, który był w nim głęboko skryty. Po jego odejściu Lech znowu zaczął szukać „topowego” napastnika.
Na początku maja nadszedł trudniejszy weekend dla Lecha, dosłownie. 2 maja, finał Pucharu Polski z Legią na Narodowym. Wszyscy wiedzieli, w jakiej dyspozycji jest Lech. Wszyscy widzieli, w jakiej był podczas tego meczu. Niestety, personalne błędy zamieniły sen w koszmar. Prowadzenie 1:0 zakończyło się porażką 1:2. W kuluarach mówiło się, że ten zespół, który wygra PP, wygra również ligę. Mogłoby się wydawać, że to oczywistość.
Los zechciał inaczej. „Kolejorz” po remisie z Wisłą Kraków zapewnił sobie pierwsze miejsce w tabeli. Skorża osiągnął coś, o czym głośno mówił, czego tak pragnął. Po pięciu latach Lech Poznań znowu był na ustach wszystkich w całej Polsce. Za to wielkie, przeogromne ukłony. Kto by pomyślał, że trener, który jeszcze w czerwcu zakładał koszulkę „Mistrz Polski 2015”, w październiku będzie na ostatnim miejscu. Skorża zmarnował potencjał, jaki drzemał w zawodnikach? Pewnie tak, ale przypomnijmy sobie, że poprzedni trener, który zdobył majstra, w następnym sezonie również został zwolniony za fatalny dorobek punktowy w lidzie. Może to nie jest przypadek. Sam Skorża po zdobyciu upragnionego tytułu mówił: „Z doświadczenia wiem, że mistrzostwo trudniej obronić, niż je zdobyć.”
Kolejną zasługą pracy Skorży w Poznaniu jest oczywiście zdobycie Superpucharu Polski. Mecz ważny przede wszystkim dlatego, że wygrany z Legią Warszawa. Po drugie styl, w jaki udało się to trofeum zdobyć, coś niezwykłego. To spotkanie miało być prognostykiem na przyszłość. Z klubu wyszedł jasny komunikat: Zdobyliśmy mistrzostwo Polski, ale nie zatrzymujemy się tylko na tym, przemy do przodu. Co stało się później, nikomu nie muszę mówić.
Oprócz mistrzostwa i Superpucharu, kolejnym niebagatelnym „zwycięstwem” Skorży był awans do fazy grupowej Ligi Europy. Coś, co podobnie jak pierwsze miejsce w tabeli na koniec sezonu, nie udało się osiągnąć od pięciu lat. I właśnie od tego awansu, od tej walki zaczęły się kłopoty zarówno Lecha, jak i trenera.
„Na Puchary się spinacie, w Ekstraklasie ch… gracie”. Krótkie hasło, które odzwierciedlało wszystko, co działo się w Lechu na przełomie sierpnia i września. Wszyscy w klubie byli tak pochłonięci powrotem do Europy, że zapomnieli o ligowym podwórku. A kiedy się zorientowali, że coś zawalają, było już za późno. Oczywiście nikt nie potwierdził, że którekolwiek z rozgrywek są grane na „pół gwizdka”. Jedynie Skorża, wiedząc że prawie na pewno awansuje do LE powiedział, że będą musieli „odwrócić priorytety”.
Przegrywając mecz za meczem w Ekstraklasie każdy zespół zaczął wierzyć, że jest w stanie pokonać mistrza Polski. Od Termalici, przez Podbeskiedzie, aż po Cracovię.
43-letni Skorża musi teraz szukać nowego zatrudnienia. Czy się sprawdził jako trener w Lechu? Bez wątpienia tak, ale nie był w stanie utrzymać w ryzach tej drużyny dłużej, niż jeden rok. Denerwujące w polskich realiach jest to, że bardzo ciężko jest znaleźć trenera, który mógłby prowadzić drużynę przez cztery, pięć lat i się w tym zespole rok za rokiem sprawdzać.
Czy gdyby każdy z kibiców wiedział, że przyjdzie im cieszyć się z mistrzostwa Polski, Superpucharu Polski i powrotu do Europy, kosztem ryzyka spadnięcia z ligi, to czy zgodziłby się na zatrudnienie Skorży? To pytanie, na które na szczęście nikt nie musi dzisiaj odpowiadać. Trudno jest jednoznacznie ocenić byłego już szkoleniowca Lecha. Trzeba na równi postawić to, co osiągnął z tym, co niestety mocno zwalił.