11 tysięcy gardeł, 8 pociągów specjalnych, 400 rac i 400 ogni wrocławskich. Dla kiboli Kolejorza finał Pucharu Polski był zwycięski.
W zeszłą sobotę na Stadionie Narodowym w Warszawie zgromadziło się ponad 11 tysięcy kibiców Kolejorza. Lechici, wpierani także przez zgody, przyjechali do Warszawy pociągami, autami i autokarami. Dodatkowo wszyscy ubrani byli w okolicznościowe koszulki, co dawało niesamowity efekt.
Z Wielkopolski do stolicy wyruszało w sumie osiem pociągów specjalnych i każdy zapełniony był do ostatniego miejsca. Autokarami przyjechali jeszcze bracia z Gdyni, Krakowa i Ostrowca Świętokrzyskiego i godnie nas wspierali na sektorze prezentując swoje barwy na jednakowych koszulkach.
Podróż pociągiem z Poznania trwała niecałe 4 godziny, a do granic województwa wielkopolskiego pociąg eskortowany był przez policyjny śmigłowiec. Ostatnia bana na stadion dotarła około godziny 14 i wtedy też na stadion weszły zgody. Najliczniej tego dnia zjawili się Arkowcy wchodząc pod bramy Narodowego w pochodzie. Łagodne kontrole przed wejściem na stadion sprawiły, że w zjawiliśmy się na naszych sektorach w pełnej liczbie już na godzinę przed meczem.
Na miejscu czekały przygotowane przez Ultrasów kartony, które wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego powędrowały w górę. Tym samym zaprezentowaliśmy oprawę złożoną z płótna, na którym widniał napis „Wnosić, palić, depenalizować” i kartoniady, która składała w tekst „piro” z otaczającymi go płomieniami. Całość dopełniło kilkadziesiąt, o ile nie kilkaset, odpalonych rac i ogni wrocławskich. Chwilę później na sektorze pojawiło się kilkaset machajek, które powiewały do końca spotkania.
Wraz z trafioną bramką nasz doping sięgnął zenitu i zdecydowanie zdominowaliśmy liczniej zgromadzonych tego dnia kibiców Legii. Po stracie bramki niestety trochę osłabliśmy, lecz zabawa wciąż pozostawała przednia i wspaniała akustyka Narodowego dawała oczekiwany efekt.
Po przerwie, gdy sytuacja na boisku nie sprzyjała, zaprezentowaliśmy kolejną, wspaniale przygotowaną oprawę. Tym razem zwieszony został materiał wyszyty niebieskimi literami o treści „Pyrlandia Królestwo Kolejorza”. Ponadto, pomiędzy napisami ulokowane zostały herby Lecha i Wielkopolski w dokładnie wykonanych tarczach. Od tego momentu aż do końca spotkania przy podeście paliły się środki pirotechniczne, a te w sobotę odpalone były w rekordowej na wyjeździe liczbie 800.
400 rac i tyle samo ogni wrocławskich odpalonych sobotniego finału przez Ultrasów robiły ogromne wrażenie przy zaledwie kilkudziesięciu racach i kilku stroboskopach gospodarzy, którzy tego dnia zaprezentowali się przeciętnie. Oprawy przyszykowane przez Nieznanych Sprawców było „odświeżeniem” starych motywów – kartoniada z herbem, efektowana, ale pojawiała się już kilkakrotnie, panorama Warszawy to powtórzenie z 2004 roku (odpowiedź naszych ultrasów pojawiła się w 2008) oraz sektorówka z napisem „Legia”,wszystko to już było. Legioniści zaprezentowali podczas karotoniady trans „Narodowa Duma”, jednak nie wisiał on na środku, co dawało dość słaby efekt. Race i stroboskoby pojawiły się pod koniec drugiej części spotkania wraz z hasłem „Wiwat maj, 2 maj dla kiboli błogi raj”.
Całość organizacyjnie wypadła bardzo dobrze. Potencjał Stadionu Narodowego wykorzystaliśmy do maksimum. Tego dnia na Narodowym przywieźliśmy własny podest składający się z rusztowania, znane z Inea Stadionu głośniki i prawie 350 flag na kijach. Na naszym sektorze, a także na tych neutralnych zgromadziło się w sumie 11700 kibiców.
Nie obyło się jednak bez problemów. O ile wpuszczanie kibiców poszło szybko i sprawnie, o tyle Stadion Narodowy opuszczaliśmy bardzo długo. Mozolne wypuszczanie zgód, osób, które przyjechały do stolicy autokarami i autami trwało kilka godzin. Pierwszy pociąg specjalny odjechał z Warszawy około godziny 21.
W spotkaniu zabrakło tylko jednego – zwycięstwa piłkarzy. Byłaby to wisienka na torcie naszego święta. Na boisku wygrała Legia, na trybunach zdecydowanie Kolejorz!
Lechici mogą jednak szybko zrewanżować się legionistom. Już w sobotę przy Łazienkowskiej rozpocznie się nasz marsz po mistrza.
Klaudia Kaźmierczak, Karol Jaroni