– W piłkę nożną zacząłem grać, gdy miałem 12 lat. To była piłka dzielnicowa. Ja mieszkałem na ulicy rolnej naprzeciwko Stadionu Warty. Na tej ulicy były dwie osady, które ze sobą rywalizowały. W drugiej mieszkał Edmund Białas, graliśmy przeciwko sobie. Później spotkaliśmy się w KPW – mówił na spotkaniu z kibicami Stanisław Atlasiński.
To najstarszy żyjący piłkarzy Lecha, w kwietniu skończy 93 lata. W „Kolejorzu” zadebiutował, gdy miał 15 lat, w roku 1934. – Wtedy prezesem klubu był Stanisław Dereziński. Opiekował się także sekcją piłki nożnej – wspomina nestor. – W KPW grało wielu od niego właśnie. Czterech braci Nowickich: Leon, Jan, Franciszek i Stanisław – mówił. Jeden z nich, Franciszek, był bramkarzem, a później w barwach Warty Poznań został wicemistrzem Polski w boksie.
W czasie okupacji uczestniczył w konspiracyjnych rozgrywkach w barwach Dębca. – Naszym głównym rywalem była Wilda. Z nią zagraliśmy w finale zawodów w roku 1941. Mecz odbył się przy Arenie, wygraliśmy 1:0, a bramkę strzelił Mieczysław Tarka – opowiadał Stanisław Atlasiński.
Nie rzadko jednak, grając w tamtych czasach w piłkę mieli spore problemy. – Kiedy (7 września 1941 roku – przyp. red) graliśmy z ulicą Strzelecką na boisku pojawił się samochód z niemieckimi policjantami i psami. Przerwali mecz. Sędziował Cerba, kazali mu zakończyć spotkanie i się rozejść. Tam było, tak mi się wydaje, kilka tysięcy osób. Całe szczęście, że nikogo nie zamknęli – wspominała Legenda Lecha.
Gość kibiców opowiadał także o swojej przygodzie i problemach z żandarmami, która spotkała jego i Stefana Marciniaka, kolegi Stanisława Atlasińskiego. – Szliśmy po meczu do domu i nas policjant chwycił na bok, na torach i zabrał legitymacje. Kazał zgłosić się na posterunek. Wypuścili nas po ósmej, była godzina policyjna. Powiedzieli, że jak nas jakiś policjant złapie, to posiedzimy dłuższy czas – mówił nestor.
W tamtych czasach każdy zawodnik KPW musiał sam na własną rękę zorganizować sobie obuwie do gry w piłkę. – Większość miało swoje buty, część pożyczało. Mi tata zrobił skórzane, w nich grałem. Inne były mi za duże. Boiska były nieogrodzone, przebieraliśmy się na murawie – opowiadał. – A gdy jechaliśmy na mecz wszystko mieliśmy w swoich walizkach, jechaliśmy w dwóch przedziałach. Siedzieliśmy na twardych deskach, spaliśmy na ramach od bagażu – kontynuował.
Kibicom Lecha opowiedział także o jednym ze swoich niepowodzeń. – W 1945 roku graliśmy z BOP Gdańsk. Mecz przegraliśmy 1:2, ale mogło być inaczej. Mieliśmy rzut karny, Eda Białas nie chciał strzelać, nie wiem czemu. Podszedłem ja i nie trafiłem. Piłka napiła się wody i była ciężka – tłumaczył.
W Ekstraklasie zagrał jedynie sześć meczów, ten ostatni opatrzył kontuzją, po której miał zakończył swoją piłkarską karierę. – Pamiętam to dokładnie. Graliśmy w Tarnowie i zremisowaliśmy 2:2, a ja trafiłem jedną bramkę. Wtenczas była taka sytuacja, że zawodnik z pola nie mógł być zmieniony. Ja schodziłem z boiska dziesięć razy. Kolano mnie bolało, ścięgno się osłabiło. Dr Dega powiedział po meczu, że gdybym od razu skończył grać, to udałoby się wyleczyć kolano – wspominał Stanisław Atlasiński.
Później przez wiele lat był związany z kolejną, a jego powiązania z KPW i późniejszym Lechem nie osłabły. – Moje serca dla Lecha bije i bije dalej – mówił na spotkaniu z kibicami. Zapytany o najlepszych zawodników 90-lecia klubu bez chwili wytchnienia odparł: – Janusz Gogolewski, wspaniały technik. Potem Eda Białas, Mieczysław Tarka i Antonii Buttcher.