Eksperyment wypalił. Na trybunach pojawiło się blisko 25 tys. kibiców, którzy przyszli na stadion, choć drużyna nie dawała żadnych argumentów za tym, aby pojawić się na Bułgarskiej. Takie „święto na stadionie” może przynieść tylko pozytywne efekty.
Zacząć trzeba od tego, że gdyby nie promocja z biletami, to na Koronie pojawiłoby się kilka tysięcy ludzi. Grubo poniżej 10 tys. Po odpadnięciu z pucharów, przy słabej grze i napiętej atmosferze wokół Lecha – tak by to niestety wyglądało. Lech sporo zaryzykował.
Zaryzykował, bo zaprosił w zasadzie za darmo na stadion ponad 15. tys. ludzi, którzy by na niego nie przyszli. Pojawili się i mieli nadzieję, że miło spędzą czas. Założyć można, że było sporo ludzi nowych, którzy na stadionie nie pojawili się wcześniej albo pojawiali się bardzo sporadycznie.
Zobaczyli sporo ludzi, takie przynajmniej można było odnieść wrażenie, bo dzięki zamknięciu Kotła (jakkolwiek głupio to brzmi) ludzie zostali scaleni i wydawało się, że kibiców na obiekcie jest znacznie więcej. Jednak poza tym zobaczyli zwycięstwo drużyny. Nie nalezało się spodziewać super stylu, ale chociaż wygranej.
Gdyby jednak nie zwycięstwo, to przyszłość potencjalnych kibiców Lecha mogłaby potoczyć się różnie. Wtedy pewnie Kocioł przeniesiony na trójkę kilka razy nakrzyczałby na piłkarzy i na trenera. A na „januszach” wrażenia to by nie zrobiło. A tak może wrócą za jakiś czas i kupią już droższe bilety.
Acha i jeszcze jedno. Ta promocja jest kolejnym sygnałem dla klubu, że bilety są za drogie. I gdyby były znacznie tańsze, to możnaby pokusić się o dużo wyższą frekwencję i lepszą też atmosferę, a także wizerunek wokół klubu. Pełen stadion robi jednak wrażenie, nawet jeśli Ci kibice nie dopingują, a jedynie siedzą i oglądają. A nuż – złapią bakcyla i również będą przez cały mecz wspierać „Kolejorza”.