Jose Mari Bakero przestaje panować nad sytuacją w Poznaniu. Drużyna, a także styl gry, zaczyna wymykać się hiszpańskiemu szkoleniowcowi spod kontroli. I w zasadzie trudno, mimo dwóch zwycięstw w ostatnich spotkaniach, powiedzieć coś dobrego na temat tego trenera.
Takie mecze, jak ten w Warszawie, czy ostatni ligowy z Widzewem Łódź, Lech powinien wygrywać z „zamkniętymi oczyma”. A oba spotkania doprowadziły do wielu nerwowych sytuacji i tylko szczęście uratowało „Kolejorza” przed zachowaniem trzech punktów czy awansem do półfinału Pucharu Polski.
O drużynie, która wygrywa powinno mówić się w samych superlatywach, jednak w przypadku tej, którą stworzył Jose Mari Bakero trudno o komplementy. Hiszpan ma do dyspozycji najlepszych piłkarzy w Ekstraklasie. Żaden z pozostałych szkoleniowców pracujących w naszej rodzimej lidze nie ma w swojej kadrze takich asów, jak Semir Stilić czy Artjoms Rudnevs.
Obaj, to piłkarze nietuzinkowi, którzy jednym zagraniem potrafią przesądzić o wyniku meczu. A mimo to, Jose Mari Bakero w meczu Pucharu Polski posadził Bośniaka na ławce, a we wcześniejszym, nie znalazł się on nawet w meczowej osiemnastce.
Jose Mari Bakero niejednokrotnie pokazał, że drużyna, którą prowadzi już przez ponad cztery miesiące, nadal ma przed nim wiele tajemnic. Można odnieść wrażenie, że Hiszpan nie rozumie gry Lecha i to, co przez długi czas wypracowali, najpierw Franciszek Smuda, a potem Jacek Zieliński, ten zaprzepaścił.
Trener bardzo często tasuje składem i nierzadko swoimi radykalnymi zmianami personalnymi szkodzi zespołowi. To, co uczynił w pierwszej połowie spotkania w Bradze, tylko uwypukliło ten problem, którego tak naprawdę Jose Mari Bakero nie widzi.
I choć w Polsce pracuje od ponad roku, trudno wymienić z nim kilka zdań bez obecności tłumacza. Utrudniona jest więc jakakolwiek interakcja pomiędzy trenerem, a drużyną oraz jego współpracownikami.
Moim zdaniem Jose Mari Bakero nie osiągnie z Lechem sukcesu i im szybciej odejdzie on z „Kolejorza”, tym lepiej dla niego samego, a także drużyny. Hiszpan do Poznania przychodził, zapowiadając naśladowanie trybu przygotowań i treningów Barcelony. W tym miejscu przyznaję rację Czesławowi Michniewiczowi, bo i ja „tej Barcelony nie widzę”.