W czwartek późnym wieczorem Kolejorz wywalczył awans do finału Pucharu Polski. Łatwo nie było, bo drugoligowa ekipa pierwsza strzeliła bramkę na INEA Stadionie – Wiedzieliśmy, że jesteśmy w stanie strzelić trzy bramki, teraz to się łatwo mówi, ale ta wiara nas nie opuściła. Po straconej bramce staraliśmy się grać, oczywiście ta czerwona kartka ułatwiła nam zadanie. Napieraliśmy przeciwnika, stwarzaliśmy sobie sytuacje, brakowało momentami wykończenia, ale cieszymy się z tego jak się skończyło – mówił stoper Kolejorza.
– Po stracie bramki żadnych czarnych myśli nie było, cały czas była nadzieja, że możemy z tego wyjść, że jesteśmy w stanie to zrobić, doprowadzić do wyniku, który będzie nas satysfakcjonował i udało się.
Mimo sporej zaliczki z pierwszego meczu podopieczni trenera Kapuścińskiego dzielnie walczyli na boisku, co zaowocowała bramką w 19. minucie – Ogromny szacunek dla chłopaków ze Stargardu, bo pokazali się z dobrej strony. Widać było, że mieli plan na ten mecz, nie cofnęli się, nie wybijali bezmyślnie piłek. Starali się coś robić, grali wyżej. Brawo dla nich, ale to my gramy w finale.
Gdyby nie ta stracona bramka, Lech awans do finału zapewniłby sobie w regulaminowym czasie, a tak potrzebne było dodatkowe pół godziny gry – Było trochę nerwówki, bo ta dogrywka była zupełnie niepotrzebnie. Jesteśmy w finale i na pewno te siły na niedzielny mecz szybko wrócą. Nie możemy popaść w euforię, finał jest dopiero za trzy tygodnie i jest jeszcze dużo czasu – przyznaje Kamiński.
Mecz z Błękitnymi po raz kolejny uwodnił, że ciężko wyjechać z Poznania ze zwycięstwem czy punktami – Mecze u siebie rozgrywamy dobrze, drużyny, które tu przyjeżdżają zazwyczaj nie wywożą żadnych punktów. Musimy to utrzymywać i dalej pokazywać, że to jest nasza twierdza.