Mało kto, gdy przychodzi do klubu, ma tak dobrą prasę jak Łukasz Teodorczyk. Z mało kim wiązane są tak duże nadzieje, bo w końcu Lech szuka i potrzebuje napastnika. I po trzecie mało kto w przeciągu kilku miesięcy zaprzepaszcza to, co ma, czyli niesamowite wsparcie ze wszystkich stron.
Mamy jednak w Poznaniu chłopaka, który tego dokonał. Nikt źle mu nie życzy, bo nikomu nikt nie chce źle dla Lecha, to jasne. Ale gdy zawodnik mojego klubu jest wygwizdywany w trakcie spotkania przez swoich kibiców, to sygnał, że coś jest nie tak.
Kończ Waść, wstydu oszczędź!
Można zrozumieć tłumaczenie, że nie jest przygotowany do rundy, bo kontuzja, nieprzepracowany okres przygotowawczy z nowym klubem i potrzebuje trochę czasu. No, ale jednak jest pewien problem. Bo sytuacja sam na sam, wystawiona piłka na setkę – tego typu sytuacje grac musi wykorzystać bez względu na wszystkie okoliczności.
Przed rokiem podobny problem mieliśmy z Bartosze Ślusarskim. Też był wygwizdywano. Chłopak miał pecha, nie układało mu się, wymagano od niego sporo, ale nie mógł trafić do siatki. W podobnej sytuacji jest dzisiaj Łukasz Teodorczyk. Jest jednak różnica. Ten pierwszy potrafił przyznać się do błędu, stanąć po meczu i powiedzieć „Nie trafiłem, a powinienem. Przepraszam.”. Ten drugi powie raczej: „Czego ode mnie chcecie? No przecież staram się, ale nie wychodzi. Zresztą już w Lechu trafiłem, więc odczepcie się”.
Czekam na przełamanie się „Teo” w lidze. Dlaczego? Dlatego, że zależy mi na Lechu i chcę dla niego jak najlepiej. A jeśli on zacznie strzelać, to Lech będzie zdobywał gole, a to zawsze cieszy. Jednak jeśli pomyśle sobie o tym, czy ten chłopak zasłużył, to widzę, że nie. Może jego podejście się zmieni, ale na tę chwilę – panie trenerze, ten gość nie zasługuje na to, żeby w meczu usiąść na ławce.
Dzisiaj niestety Teodorczykowi bliżej do Ubiparipa niż Lewandowskiego czy Rudnevsa. Z tą różnicą, że Vojo zależy!