Nieudaną noc mają za sobą piłkarze Lecha Poznań. Dwukrotnie w nocy musieli wstawać, ponieważ w hotelu, w którym nocują uruchomiony został alarm przeciwpożarowy. – Nie mamy zamiaru szukać w tych alarmach jakichkolwiek usprawiedliwień. Nie ma sprawcy, nie wiemy kto to zrobił i czy specjalnie z naszego powodu, ale podteksty pozostały. Piłkarze tym bardziej więc postarają się na boisku pokazać, że mimo niewyspania są lepsi – tłumaczy Dariusz Motała, kierownik drużyny.
Alarmy drużynę, a także pozostałych gości w hotelu, obudziły o trzeciej i piątej w nocy. Cały zespół wraz ze sztabem szkoleniowym musiał ubrać się i opuścić hotel, a w tym czasie straż pożarna sprawdzała budynek. – To burzy nasz plan, bowiem specjalnie wcześnie rano wyjechaliśmy na lotnisko we Frankfurcie, aby dotrzeć do Szwecji jak najszybciej. Drużyna po meczu miała położyć się spać i porządnie wyspać. Nie wyspała się i teraz ma dwie zarwane nocki – przyznał Motała.
Podobna sytuacja spotkała Lecha w Tałdykorganie, gdy w nocy sztab szkoleniowy obudziła syrena. W Kazachstanie jednak piłkarze alarmu nie usłyszeli. – Wtedy to zlekceważyłem i piłkarze pozostali w łóżkach. Potem przemyślałem sprawę i doszedłem do wniosku, że takich alarmów jednak lekceważyć nie można. Że to był błąd – dodaje kierownik.
Przedstawiciele Lecha postanowili złożyć skargę do UEFA, informującą o zaistniałej sytuacji, którą podpisał manager hotelu.