– Mam jeszcze nadzieję (naprawdę bardzo szczerą, i od serca), że mężczyźni, którzy obecnie jeszcze „płaczą” po Lidze Europy, przy okazji szukając wciąż siebie, i swoich piłkarskich umiejętności, za chwilę znów ponownie wrócą z jeszcze większym ogniem w oczach – pisze w swoim felietonie dla portalu LechNews.pl Łukasz Klin, dziennikarz Polskiego Radia, były korespondent Interia.pl
Z przyjściem do Poznania Pana Jacka Rutkowskiego, jego dużych pieniędzy, umiejętności bardzo sprawnego poruszania się w świecie biznesu oraz oczywiście ludzi z nim kojarzonych wiązano bardzo duże nadzieje. Nie ukrywano wręcz, że są to po prostu nadzieje mistrzowskie. Związane z wywalczeniem długo wyczekiwanego przez wszystkich poznaniaków, a nie tylko kibiców piłkarskich, tytułu mistrza Polski, a przy odrobinie szczęścia, bo w sporcie ponoć zawsze go potrzeba, nawet zapukania po wielu latach totalnej posuchy do bram elitarnej Ligi Mistrzów.
W tym celu w stolicy Wielkopolski zatrudniono charyzmatycznego, czasami chimerycznego, ale bardzo doświadczonego, mającego przysłowiowego piłkarskiego nosa, Franciszka Smudę. Popularny „Franz” od swoich pracodawców z podpoznańskich Wronek dostał trzy lata na wprowadzenie Lecha na polskie, ale również i europejskie salony. Teoretycznie charyzmatyczny, ale czasem też bardzo zaskakujący – czasem pozytywnie, no a czasem niestety mniej, Pan Franciszek postawionego przed nim zadania nie zdołał wykonać.
Mimo tego, że chwilami robił co mógł, jak mówi stare ludowe porzekadło: tonący brzytwy się chwyta. Chwilami nawet i ta brzytwa nie była w stanie jemu pomóc, ale.. tak naprawdę obecnego selekcjonera reprezentacji Polski powinno się rozliczać całkowicie tylko i wyłącznie za ostatni rok jego pracy w naszym mieście. Dlaczego? Jak słusznie zauważył kiedyś mój serdeczny przyjaciel, starszy kolega po fachu rodem z… Krakowa, Michał Białoński, wcześniej przy Bułgarskiej musiał posprzątać stajnię Augiasza.
A to w szatni nie wszystkim było po drodze, a to kibice zamiast wspierać robili akcje „Smuda, gdzie te cuda!?”. Po połączeniu Amiki z Lechem miał wyjść silny twór, ale pozbyto się kilku wartościowych zawodników m.in. Dziewickiego, Bieniuka. „Franz” został bez obrony na „dzień dobry”. – argumentował mi wówczas. Po chwili zresztą swoją polszczyzną rodem z Krakowa dodał: – Za jego sprawą pojawił się w Poznaniu filar defensywy „Kolejorza” Arboleda, który w połączeniu ze sprowadzonymi rok temu Peszką, Stiliciem, Lewandowskim, czy pół roku wcześniej Rengifo stworzyli nową jakość, która rozpędziła lokomotywę do najlepszych w historii klubu występów w europejskich pucharach.
Rozliczając „Franza” za ostatni rok trzeba by używać samych superlatyw. I jeden cień – przegrane na 99 procent mistrzostwo. Jeszcze w lutym wszyscy – nie tylko w Poznaniu – rozpływali się nad Lecha w Pucharze UEFA. Minęły trzy miesiące i Smuda już nic nie jest warty? Na pewno tak nie jest. I trudno się nie zgodzić, że spojrzenie z perspektywy stolicy Małopolski na poznański klub i jego szefów jest co najmniej bardzo słusznie, jeśli nie wręcz trafione. Po erze Smudy „Dumę Wielkopolski” dość niespodziewanie przejął Jacek Zieliński.
Trener młody, dobry, ale bez większego, znaczącego doświadczenia w pracy z klubem „z czuba” stawki. Kibice i fachowcy wytykali mu ponadto brak charyzmy, który nie jak przecież pasował do klubu z wielkimi europejskimi celami. Jednak Zieliński nie przejmował się tym absolutnie. Choć chwilami było mu bardzo ciężko, to konsekwentnie robił swoje, korzystał – zresztą bardzo słusznie – też z tego, co zostawił po sobie jego bardziej doświadczony poprzednik. Te wszystkie składniki plus osoba nietuzinkowego, jak na rodzime warunki talentu oraz niesamowitego wręcz instynktu strzeleckiego, czyli Roberta Lewandowskiego, doprowadziły poznańską „Lokomotywę” do wymarzonej stacji: Mistrzostwo!
Później coś jakby stanęło w miejscu. „Kolejorz” nie czarował już tak piękną, i efektowną piłką, jak wcześniej. Finansowe skąpstwo bossów klubu, bardzo przeciętne okienko transferowe…. Efekt? Popularny „Zielek” tuż przed meczem z milionerami z Manchesteru (tego mniej lubianego) traci pracę!
Zastępuje go legenda Barcelony, wcześniej pracująca bez większego sukcesu, ani nawet powiedźmy sobie szczerze jednego błysku, Jose Maria Bakero. Co w Poznaniu osiągnął Bakero? Szczerze powiedziawszy na razie NIC! Poza łzami i wściekłością kibiców, bo serce bolało, gdy patrzyliśmy na naszą ekipę po ostatnim meczu pucharowym w Bradze.
Pomieszały się wówczas wszystkie emocje, skrajne emocje. Nie udało się bowiem naszym chłopakom w wymarzony wręcz sposób rozpocząć z wysokiego „C” nowego piłkarskiego roku, nie udało się kontynuować rozpoczętego już przez obecnego selekcjonera Smudę, a kontynuowanego przez niedocenianego wcześniej Jacka Zielińskiego, wielkiego wysiłku, w którym pięknie (wszyscy włącznie z kibicami) zapracowaliśmy na miano faworyta rywalizacji z Portugalczykami.
Nasze chłopaki po meczu nie mogły się też pogodzić, że przez jedną fatalnie zagraną pierwszą połowę potyczki rewanżowej odebrali sobie sami szansę na wyszarpanie czegoś więcej niż tylko „majster” dla Poznania! Prawda jest jednak taka, że pretensje mogą mieć tylko i wyłącznie sami do siebie. Poważnie w pierś powinni się też uderzyć wszyscy członkowie sztabu szkoleniowego, bez żadnego wyjątku! Czy porażka w Portugali pokazuje, że Lechici nie potrafią przegrywać? Absolutnie nie. Gratulujemy Bradze i marzymy, jedziemy dalej. Pytanie tylko dokąd właściwie…?
Mamy pewnie wszyscy solidarnie nadzieję, że doświadczenia z dwóch ostatnich europejskich wojaży pozwolą nam zagrać jeszcze lepiej w kolejnym trzecim występie. Najpierw jednak „Lokomotywa” z Poznania musi ruszyć z kopyta, poważnie dołożyć do pieca. Absolutnie dać z siebie wszystko! W myśl starej kibicowskiej przyśpiewki: Biegać walczyć i się starać, w Lechu trzeba zapierdalać! Czas ostatecznie otrzeć łzy po pięknej przygodzie w Lidze Europejskiej. Nie jesteśmy do końca spełnieni, ale też nie czujmy się już przegrani.
Mam jeszcze nadzieję (naprawdę bardzo szczerą, i od serca), że mężczyźni, którzy obecnie jeszcze „płaczą” po Lidze Europy, przy okazji szukając w ciąż siebie, i swoich piłkarskich umiejętności. Za chwilę znów ponownie wrócą z jeszcze większym ogniem w oczach. Znów dostarczą nam niezapomnianych emocji, wrażeń, a kto wie może i wzruszeń?! . Na pewno znów poszukają złota i kolejnej kapitalnej przygody na europejskim froncie… byle by nie było już tylko na to wszystko po prostu zbyt późno….
* Łukasz Klin, jest obecnie współpracownikiem Polskiego Radia S.A. Jego materiały oraz dźwięki możemy usłyszeć m.in. na antenach „Trójka” Polskie Radio oraz „Czwórka” – Polskie Radio. Autor felietonu współpracuje obecnie z Agencją Informacyjną ASINFO – Andrzej Łukaszewicz. Swoje teksty o różnej tematyce publikuje także na wielu tematycznych i nie tylko, portalach internetowych. Nasz felietonista ma również za sobą (krótką), ale bardzo udaną roczną przygodę z czołowym portalem internetowym w Polsce – INTERIA.PL