Każdy zawodnik, jeśli jest w formie, to – przechodząc na słownik trenera Rumaka – wartość dodana do zespołu. Jednak, jeśli piłkarz – prześmiewczo nazywany kopaczem – we wspomnianej formie nie jest, to… mamy problem.
Wiemy, że statystyka, to nie jest ulubiona dziedzina nauki szkoleniowców i szeroko rozumianych sztabów szkoleniowych oraz analityków, ale dziennikarze lubią ją przywoływać i przywoływać będą zawsze.
Dzisiaj chodzić nam będzie o krótką analizę zawodnika Lecha występującego na pozycji obrońcy. Manuela. Manuela Arboledy. Dlaczego padło na niego? Nie bez powodu. Na początku sezonu był kluczowym piłkarzem linii defensywnej „Kolejorza”, ale z czasem to miejsce zaczął tracić na rzecz pozostałych zawodników. Wrócił do składu, ale z mizernym skutkiem, bo jeśli dobrze pamiętacie, to właśnie on jest bezpośrednio związany ze stratą przez Lecha w tym meczu dwóch bramek. I niezależnie od tego, że on strzelił jedyną dla Lecha, to suma wszystkiego równa się „zero” i „stracone trzy punkty”.
Ale od początku. Do tej poy Lech zagrał szesnaście meczów w tym sezonie: liga, puchar, europejskie puchary. W ośmiu z nich wystąpił Manuel Arboleda. Efekt? 11 straconych goli (1,38 na mecz), 0 meczów z tzw. czystym kontem.
Powiecie – co z tego. A już Wam mówimy, co z tego.
Bez Arboledy Lech zagrał również osiem meczów, a więc łatwo będzieporównać obie statytyki. 3 stracone gole (0,375 na mecz). 6 meczów z czystym kontem.
W sumie, to tego nawet nie ma co porównywać. Wynik jest oczywisty, ale statystyka nigdy – zdaniem trenerów – nie będzie obiektywna. Prześledźcie jednak bramki, które tracił Lech i udział w nich Manuela Arboledu. Bo nawet jeśli statystyka nie idzie za pan brat z trenerami, to wideo są bezwzględne dla „Manu” i dają odpowiedź na to, dlaczego stracił miejsce w składzie, a nawet meczowej osiemnastce.
Przypominamy sobie Manuela w formie, sprzed roku, jeszcze zanim doznał kontuzji. Pewny, zdecydowany. Ostoja defensywy. Dzisiaj jednak to jest cień piłkarza sprzed roku. Niestety.