Dla fanów piłki nożnej ostatnie tygodnie były niczym miesiąc miodowy. Na początku euforia, kilka meczów dziennie. Później było ich coraz mniej, ale ich stawka rosła. W końcu to mundial. Trzeba jednak otrzeć oczy i wrócić do rzeczywistości. A ta długo na siebie nie każe czekać. Już w czwartek sezon rozpoczyna nasz Lech.
Przerwa między sezonami nie była długa. Była natomiast ciekawa. Nie chcę tutaj ponownie pisać o wszystkich transferach, bo o tych wszyscy doskonale wiemy. Znów stajemy w tym samym miejscu co rok temu, dwa lata, trzy…
Cel jest ten sam, ale te same są też problemy. Chcemy walczyć o mistrzostwo, ale ponieważ do zakończenia sezonu jeszcze sporo czasu wsztscy myślami jesteśmy przy europejskich pucharach. To rzeczywistość jakby nam w tej chwili bliższa.
Pierwsze dwie rundy dla polskich klubów to mogłoby się wydawać sparingi. Niewymagające zespoły, których jakość piłkarska pozostawia wiele do życzenia. I tak w zasadzie jest. Problem polega na podejściu do tych spotkań. Traktujemy te drużyny jak nas traktuje się w poważnych ligach, dlatego czasami i o niespodzianki łatwo.
Im dalej tym trudniej, a że poziom podnosi się bardzo szybko, to emocje rosną. Już 31 lipca zagramy z rywalem z wyższej połki. Tej, która pogrążyła nas w Sztokholmie i Wilnie. Zespół prowadzony przez Rumaka w obu przypadkach popełnił błędy. To jasne, ale mam nadzieję, że nauczony doświadczeniem będzie potrafił wykorzystać te bolesne dla kiboli lekcje.
Nikt nie będzie miał pretensje jak odpadniemy z dużo lepszą drużyną, ale jeśli z zespołem pokroju Żalgirisu to już tak. Dlatego awans do IV rundy powinien być obowiązkiem. Tak jest co roku, ale… no właśnie, ale się nie udało.
Na problem można spojrzeć też z innej perspektywy. Tej kadrowej. Bo i owszem trzech graczy do nas doszło, ale więcej odeszło. I nawet jeśli nie traktujemy Dimy Injaca, Manuela Arboledy i Szymka Zgardy w kategoriach znaczących postaci pierwszej drużyny, to tak trzeba mówić i Daylonie Claasenie i Mateuszu Możdżeniu.
Brak tego drugiego może być szczególnie ważny. W kadrze posiadamy 22 zawodników, z tego trzech bramkach. Mamy więc 20 zawodników z bramkarzem. Oznacza to w bardzo dużym skrócie brak po dwóch zawodników na jedną pozycję. A to kolejne roszady, roszady, roszady.
Jeśli dodamy do tego fakt, że Łukasz Teoorczyk, Mouhammed Keita czy Barry Douglas treningi rozpoczęli kilka dni temu, to sytuacja na starcie sezonu komplikuje się jeszcze bardziej.
Cały czas mówimy o szerokiej kadrze, ale cały czas też mamy te same problemy. Wydaje nam się, że jak wywalczymy awans to kogoś kupimy, bo dodatkowe pieniądze, ale tak łatwo nie jest. Pod koniec sezonu zawiódł Dawid Kownacki, do treningów wrócił niedawno Vojo Ubiparip, a w ataku zagrać może ewentulnie Kasper Hamalainen. A potem ból, bo brakowało nam klasowego napastnika. I myślami wracamy wciąż do sezonu 2010/2011 i „dlaczego Rudnevs przyszedł do nas tak późno”.
Obym się mylił. Ja też liczę na to, że ten sezon będzie w naszym wykonaniu bardzo udany. Dlatego już w czwartek – podobnie jak kibice – zapinam pasy i czekam na zwycięstwa: te ligowe i pucharowe. Bo jak mówią władze Lecha – cel jest jeden. A nawet trzy.