Po zakończonej wczoraj rundzie jesiennej, my kibice, możemy mieć mieszane uczucia. Z jednej strony mało kto spodziewał się, że pomimo tylu osłabieni Lech będzie zajmował po piętnastu kolejkach wysokie drugie miejsce. Z drugiej, z tej rundy można było wycisnąć jeszcze więcej. Nie narzekajmy jednak, bo było aż nadto dobrze. Tak przynajmniej mi się wydaje.
Zarzucamy Lechowi przede wszystkim, że nie wygrywa tak regularnie i pewnie przy Bułgarskiej jak robił to w przeszłości. To, że dzisiaj nie możemy już powiedzieć o „Kolejorzu”, że posiada twierdzę, a jest nią jej stadion. Jeszcze dwa, trzy lata temu mogliśmy wyliczać mecze bez porażki, bez straty gola. Teraz to jakby gdzieś uleciało.
Sytuacja, z którą się zmierzyliśmy w tej rundzie ma również drugie oblicze. To fantastyczna efektywność drużyny w spotkaniach wyjazdowych. Trudno bowiem mówić o porywającej grze, ta często odbiega od nawet poprawności. Lech Poznań gra tak jak trzeba. Zdobywa bramkę, nie traci jej, wygrywa. I w ten sposób zainkasował już siedem razy trzy punkty w meczach na terenie rywala. Uległ tylko raz.
21 punktów. Tyle nie zdobyliśmy na wyjazdach w poprzednim sezonie. W całym. We wszystkich 15 meczach. To coś ponad miarę, czego się nie mogliśmy spodziewać, choć mając na uwadze fakt, że czeka nas jeszcze siedem spotkań na wyjeździe i choć wśród nich będzie Chorzów, Zabrze, Szczecin czy Warszawa, to ten wynik możemy jeszcze wyśrubować.
Jednak gdyby odwrócić proporcje i gdyby pochwalić się taką zdobyczą punktową w spotkaniach u siebie, to również byłoby bardzo dobrze. A śmiem wątpić, że kibice byliby bardziej zadowoleni. Pojawia się przekonanie, że odbiór tej rundy byłby jeszcze lepszy. I to właśnie te mecze na własnym stadionie powodują, że po jesieni 2012 pozostaje pewien niedosyt, choć rachunek równa się zero.