Spokojnie z tymi zachwytami. To tylko jeden mecz i w dodatku z jednym z najsłabszych zespołów w lidze. Jasne, to samo można było o naszej drużynie powiedzieć jeszcze tydzień temu, ale potencjał personalny Zawiszy jest jednak zdecydowanie mniejszy niż Lecha.
Ale od początku. Wynik na pewno robi wrażenie. Ten Zawisza jednak nie był taki słaby na tle Lecha jak mógłby na to wskazywać rezultat. Przecież przegrywając 2:0 doprowadził do wyrównania i gdyby nie pierwsza czerwona kartka, to o zwycięstwo nie byłoby tak łatwo.
Jasne, rzut karny i podwyższenie prowadzenia na 4:2, to duży handicap, biorąc pod uwagę, że do końca meczu pozostało 40 minut meczu. Lech miał dużą przewagę, ale powinien ją wykorzystać jeszcze bardziej.
Nie można „Kolejorza” porównać do Realu, ale on pokazał w sobotę jak należy przejechać się po osłabionym i bezbronnym rywalu. Lechowi tego brakowało. Hamalainen zmarnował sytuację sam na sam, której nie powinien, a Pawłowski nie strzelił na pustą bramkę z 30 metrów.
Takie sytuacje można mieć za tydzień na Łazienkowskiej i one mogą zadecydować o braku zwycięstwa. To trzeba wykorzystać. Jasne,było 6:2, ale gdy Pawłowski strzelał to było tylko 2:0. Jeśli nie potrafisz pokazać w takich sytuacjach, że jesteś lepszy, to możesz mieć problemy z trudniejszymi przeciwnikami.
Znamienny też był brak ambicji Lecha. Jasne, wygrali wysoko, zdobyli trzy bramki więcej, niż powinni aby wygrać, ale nie dążyli do tego, żeby zdobyć kolejne. Pokazać, tak to my jesteśmy Lech Poznań i zdażyły nam się słabsze dni. Jesteśmy jednak z powrotem na właściwych torach i teraz znów m\usicie się nas bać.
Przekaz w postaci 6:2 robi wrażenie, ale mógł być on wyższy. Cały czas jednak należy pamiętać, że to tylko jeden mecz, a jeśli Lech faktycznie podczas trzydniowego zgrupowania w Międzychodzie wrócił na właściwe tory, to musi to potwierdzić w środę i szczególnie w sobotę.