Druga część wywiadu z cyklu „Ja na szynach”. Ksiądz opowiada nam o Pucharze Polski zdobytym w Warszawie w 2004 roku. Przerywa wychodząc do innego pokoju po swoje trofeum. Spodziewaliśmy się miniaturki prawdziwego Pucharu Polski. Pokazał nam kamień. Nie taki zwykły kamień i wcale nie filozoficzny. Jest to kawałek starego stadionu Legii.
Karol Jaroni, Michał Szymandera: W ostatnim okienku transferowym trafił do klubu Zaur Sadajew, który otwarcie mówi, jakiego jest wyznania. Jak wyglądają Księdza relacje z nim?
Zaur to przesympatyczny chłopak. Nasza pierwsza rozmowa brzmiała: „Ty swoj Boh, my swoj Boh – okej?” (śmiech.) To jest normalny młody piłkarz. Wydaje się, że patrzymy na niego przez pryzmat pochodzenia i brody. Czeczen to wojownik i do tego ta broda, robią z niego groźnego człowieka. Na boisku bardzo łatwo go sprowokować. Kaukaska krew, gorąca. Ostatnio widziałem się z trenerem Rumakiem i do tego nawiązywałem. Mariusz mi powiedział, że w meczu Lecha z Lechią, trzech naszych zawodników było odpowiedzialnych za to, żeby go sprowokować. Ale powiem szczerze, że chłopak jest naprawdę sympatyczny. Tak samo Luis Henriquez, na boisku rozrabiaka, a w szatni cichy i serdeczny.
Jak Ksiądz dociera na wyjazdowe spotkania?
Najczęściej dojeżdżam z dziennikarzami w dniu meczu. Staramy się dojechać do hotelu, w którym przebywa drużyna, bo wtedy na stadion wjeżdżam z drużyną w autokarze.
Zdarzyło się kiedyś Księdzu dostać na mecz wyjazdowy nie jadąc autokarem z drużyną?
Zazwyczaj, gdy tak się działo, pod stadionem dzwoniłem do Darka Motały, on musiał przyjść z kierownikiem drużyny gospodarzy, by mnie wpuścić. Było mnóstwo zamętu, żeby jeden ksiądz wszedł na mecz. Kiedyś w Bielsku-Białej byłem strasznie spóźniony, bo nie można tam podjechać pod sam stadion. Podbiegłem do bramy i mówię do ochroniarza, że jestem kapelanem Lecha i za trzy minuty muszę być w szatni pomodlić się z zawodnikami. Stał się cud, bo porządkowy mnie wpuścił. W Poznaniu byłoby to niemożliwe.
Powroty zawsze z drużyną autokarem?
W zeszłym sezonie po wygranej w Zabrzu z Górnikiem (1-0) w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na kolacji. Darek Motała zażartował, że gdybyśmy nie wygrali, to bym z nimi nie pojechał. „Mówiąc szczerze, to bym nie jechał” – odparłem. „Z drużyną trzeba być na dobre i na złe, proszę księdza” – powiedział wtedy Mariusz Rumak. Zadeklarowałem, że już zawsze będę wracał z drużyną. A dlaczego zależało od wyniku? Nie chodzi o to, że chciałem się nasycić tym zwycięstwem. Po przegranym meczu w szatni czy autokarze jest po prostu taka cisza, jak w kaplicy cmentarnej. Nikt nie ma ochoty rozmawiać. Żadna przyjemność siedzieć wtedy w autobusie. Od tamtego dnia, jeżeli jestem na meczu wyjazdowym, zawsze wracam z drużyną.
Jak nie z drużyną, to pozostają dziennikarze?
Wracając z dziennikarzami zawsze się coś opowie. Możemy w drodze rozmawiać, analizować, oceniać.
Zdarzały się jakieś nieprzyjemne dla Księdza anegdoty na meczach wyjazdowych?
Było kilka takich sytuacji. Między innymi zaistniał problem na stadionie Cracovii, czego bym się nigdy nie spodziewał. Wygraliśmy wtedy 6-1. Razem z kierowcami autobusu mecz oglądaliśmy z narożnika boiska, a nie z miejsc nad ławkami rezerwowych, jak to bywa na innych stadionach. Przed meczem byłem jak zwykle w szatni, na boisku. Jak zawsze rozmawiałem z komentatorami, sędziami, obsługą. A gdy zaczynał się mecz, to stwierdzili, że ksiądz tu nie może być! Spóźniony biegłem na trybuny modląc się : „Panie Boże, za to, że na Cracovii mnie takie problemy spotkały, proszę o zwycięstwo.” Dlatego miałem jeszcze większą satysfakcję z wyniku.
W Warszawie też były takie problemy?
Nie. Na Legii weszliśmy na sektor bez przydzielonego miejsca, ale bardzo sympatyczny porządkowy pomógł nam usiąść. Nie było żadnego problemu. Po meczu mijaliśmy kibiców Legii idąc na dół, do szatni. Zero problemu. Nigdy nie mieliśmy nieprzyjemności z kibicami innych drużyn, mimo tego że jesteśmy ubrani w stroje Lecha.
Jakie ma Ksiądz na swoim koncie wyjazdy europejskie?
Byłem w St. Gallen na meczu z Grasshoppers, byłem w Moskwie, jak graliśmy z CSKA, w Udine, byłem też w Pradze. No i w Wiedniu.
Czy zdarzało się kiedyś Księdzu na meczu zakląć?
No nie! Za stary jestem!:-) Jak coś się dzieje, to czasami są duże nerwy. Wspomnę ten mecz z Pogonią Szczecin (5:1), gdzie stałem na trybunach, za mną kibice Pogoni. Jak sędzia gwizdnął na przerwę, to żałowałem, że to nie jest gwizdek na koniec meczu. Pamiętam, że chciałem już jechać do domu, bo nie wiedziałem co się będzie działo później w tym meczu. Ale podnieśli się chłopaki i w drugiej połowie pokazali, że to był wypadek przy pracy, że potrafią.
Z którym trenerem Księdzu się współpracowało najlepiej?
Ze wszystkimi na piątkę, ale na szóstkę to z Czesiem Michniewiczem. Piętnastu trenerów przeżyłem w Lechu. Ze wszystkimi relacje były naprawdę bardzo pozytywnie. Ale z Czesiem to miałem braterskie relacje.
Jaki jest udział Księdza w mentalności piłkarzy?
Nie wiem. Mam nadzieję, że jakiś udział jest (śmiech). Bo wiecie, są jeszcze „zdrowaśki” podczas meczu. Wy w Kotle krzyczycie, a ja siedzę i w ręku mam różaniec. Nie mówię Ojcze Nasz i Zdrowaś Maryjo, bo bym się pogubił. Tylko „zdrowaśki”. Może zauważyliście, że jak się zaczyna rozgrzewka to ja siadam na ławce rezerwowych i wtedy „zdrowaśka” jest za bramkarza, prawego obrońcę, środkowych i tak dalej. Każdy dostaje „zdrowaśkę”. Jak się zaczynają zmiany to też, za tego co wchodzi. Każdy jest omodlony.
Ma Ksiądz jakieś przezwisko w szatni?
Nie wiem, musielibyście się piłkarzy zapytać. Pewnie po prostu: ksiądz. Nie słyszałem, Darek Motała by coś wymyślił.
Jakie jest najmilsze wspomnienie z Lechem?
Ta koszulka na ścianie: Mistrzostwo Polski, wiadomo. Ale to było niesamowite dlatego, że w 2010 miałem 25-lecie kapłaństwa. Rocznica święceń była 23 maja, a 15 Lech zdobył tytuł Mistrza, więc na tydzień przed rocznicą. Na Mszy jubileuszowej dostałem od prezesa tę koszulkę z podpisami mistrzowskiej drużyny. To najmilsze wspomnienie. Ale zobaczcie, to się tak szybko stało. Mecz w Chorzowie we wtorek, a później mecz w sobotę z Zagłębiem. Człowiek się nie zasmakował tym tytułem. Wiosną w tabeli ciągle drugie miejsce, drugie miejsce, za Wisłą, a potem „raz, dwa, trzy i tytuł Mistrza! Niestety nie mogłem do Chorzowa jechać, bo w parafii miałem swoje obowiązki. Biały Tydzień z dziećmi komunijnymi. We wtorek taka zabawna sytuacja – była modlitwa spontaniczna i chłopiec z pierwszej ławki wyrywa się do mikrofonu: „Żeby Wisła…” – a ja sobie myślę, kurcze, co on powie.. – „była druga, a Lech pierwszy! Ciebie prosimy. Wysłuchaj nas Panie.” (śmiech) Aniołki komunijne wymodliły cud w Chorzowie i Krakowie. Puchar Polski z Legią w Warszawie oczywiście też był takim wspomnieniem. Mam na pamiątkę „kawałek betonu”, którym nas obrzucili pseudokibice Legii podczas dekoracji. Reisik podniósł wtedy puchar i zamieszanie się wielkie zrobiło, paru chłopaków straciło swoje medale. Kibole wbiegli na trybunę honorową i zerwali im te medale z szyi. Ten kamień spadł niedaleko ode mnie. Chwilkę pomyślałem i wziąłem go ze sobą. To taki mój prywatny Puchar Polski.
Nienawiści nadal jest bardzo dużo na trybunach, prawda?
Zobaczcie, teraz mamy w nc+ i w LechTV kulisy meczów i widzimy, jak piłkarze przed meczem witają się serdecznie, rozmawiają ze sobą, śmieją się, dowcipkują. Potem jest gwizdek sędziego i jest walka na boisku. A po skończonym meczu wzajemne podziękowania piłkarzy obu drużyn. Oni się naprawdę kolegują, przyjaźnią. Tak samo powinno być z kibicami. Przed meczem razem na piwo, później oni na swoją trybunę, my na swoją, na meczu walczymy na głosy, a po meczu znowu na piwo. Jaki to jest problem? Pamiętam wspomnienia kibiców z Grodziska Wlkp. z pobytu w Anglii na meczu z Manchester City. Grupę kibiców z Polski zaprosił do siebie jakiś szef baru, postawił piwo, wymienili się szalikami, pamiątkami, zrobili wspólne fotki. Byli pod ogromnym wrażeniem. Kibicujemy różnym drużynom. Nienawiść jest bez sensu. Liczy się sportowa rywalizacja. I wzajemny szacunek!
Kapelanem tyle, ile wystarczy sił?
Myślę, że tak. I jak długo będą mnie w Lechu chcieli
Napisz do autorów na Twitterze: