Jest jednym z tych piłkarzy, o którym każdy kibic Lecha Poznań musi pamiętać. Dla młodych piłkarzy powinien być autorytetem. Jest legendą Kolejorza. O kim mowa? Zaparzcie sobie dużą herbatę i zapraszamy do bardzo obszernego wywiadu z Jarosławem Araszkiewiczem – pięciokrotnym mistrzem Polski!
Klaudia Kaźmierczak, Karol Jaroni (LechNews.pl): Co było dla pana bardziej stresujące? Niestrzelony karny z Barceloną czy pomyłka podczas losowania Pucharu Polski?
Jarosław Araszkiewicz: Chyba obydwie rzeczy. Wiadomo, że karnego chciałem strzelić – nie udało mi się. Jeśli chodzi o samo losowanie, to może też nie był to do końca mój błąd, bo wystarczy, żeby przy szóstce była kropka i byłoby okej. Coś po sobie zostawię. Niestrzelony karny i fantastyczne losowanie, o którym ostatnio wspominał nawet Bożydar Iwanow mówiąc, że nie powtórzy takiego losowania jak ja.
Jak to było prawie wyeliminować tę Barcelonę? Z Eusebio, Millą, Bakero, czy Linekerem w składzie? Prawie to olbrzymia rzecz. Nikt się nie spodziewał tego, że my możemy wyeliminować Barcelonę. Jechaliśmy tam na stracenie. Wsiedliśmy w samolot, zalecieliśmy do Barcelony. Największą atrakcją był właśnie nasz samolot – to był chyba jeszcze ten rocznik, który bombardował Berlin! Mecze z Barcą to było jednak fajne, wspaniałe przeżycie. Teraz, gdy oglądam Barcelonę na ich stadionie, to wiem, że tam trochę tej murawie pobiegałem, chociaż pewnie kilka razy była już zmieniona. To fajna sprawa. Te olbrzymie szatnie, zaplecze, to muzeum, kino, kaplica, wyjście na stadion, gdzie było „tylko” 40 tysięcy. My dla nich byliśmy egzotycznym zespołem. Po samym losowaniu do Poznania przyjechała katalońska telewizja. Obserwowała nas przez 15 minut na treningu, zrobili krótki materiał o „ogórkach” i pojechali.
Dlaczego obecnemu Lechowi nie wyszło z Basel i nie zagrali tak jak tamten Lech z Barceloną?
Lech z Basel grał cztery razy. Wszyscy mówili, że musimy z nimi wygrać. Potem – rewanż wygramy. Trzecie spotkanie – teraz wypada już wygrać. Czwarty – jak możemy znowu przegrać. Ja nie mówię, że Basel ma patent na Lecha, bo patent to ma się w polskiej lidze. My mieliśmy kiedyś u siebie patent na Górnika Zabrze. Obojętnie jak byśmy grali to i tak wygrywaliśmy chociaż jedną bramką. W polskiej lidze zawsze tak było, że z jednymi się grało lżej, z innym nie. Ciężko mi cokolwiek powiedzieć o meczach z Basel. Sztab szkoleniowy był bardzo rozbudowany. Każdy wiedział, co ma robić i przekazywał informacje o zawodnikach drużyny przeciwnej. Nie wiem, czemu działo się tak, że przegrywaliśmy. Trzeba mieć jeszcze szczęście, bo to, że ma się fajne umiejętności i zespół, to jedno. Potrzebna jest jeszcze odrobina szczęścia, żeby Pan Bóg na poprzeczce posiedział 90 minut plus doliczony czas.
Wspomniał pan o rozbudowanym sztabie. Jak bardzo ówczesny sztab różni się od tego, z którym pan miał okazję pracować?
To co było za moich czasów w porównaniu do teraźniejszości to przepaść. Mój pierwszy samochód to był maluch, a obecnie zawodnik, który dostaje kontrakt mając 18 lat kupuje, nie powiem, że najnowszy, ale nowy model BMW. Samo to świadczy o tym, gdzie my graliśmy. Miałem taką możliwość, ze mogłem przez tydzień brać czynny udział w treningach trenera Rumaka. Przy tej rozbudowanej bazie, to my mieliśmy kamień łupany. Ja nie będę mówił, że nie było żadnej różnicy. Chociażby sam stadion. Jak ja zaczynałem grać w ekstraklasie, to stadion Lecha i tak należał do najlepszych. Teraz sama otoczka, to wszystko. Szkoda, że mi lata tak szybko przeleciały, albo nie urodziliśmy się w tych latach, co trzeba.
Miał pan okazje porozmawiać z trenerem Bakero, gdy ten prowadził Lecha?
Nie, nawet nie wiem czy byłem w okolicy, czy nie prowadziłem Sandecji, ale miałem okazje porozmawiać z … trenerem Urbanem, który też był przymierzany kiedyś do Lecha jako piłkarz. Transferów kiedyś robiło się mało – albo jeden albo dwóch zawodników. W okresie, gdy miał tu trafić trener Urban, miał też przyjść Marek Chojnacki. Mieliśmy wtedy jednak dobry zespół, było dużo młodzieży i trener Łazarek starał się ściągnąć młodego zawodnika, jak Janusz Kupcewicz, który przyszedł do nas po mistrzostwach świata. Nie było ściągania hurtowo zawodników. Mieliśmy swój klimat i było fajnie.
Dlaczego Legii jest tak łatwo przekonać do siebie piłkarzy z innych klubów?
Dziś mamy prawo rynku. Wiadomo, że jeśli chodzi o młodszych piłkarzy to często rodzice o tym decydują. Może jest też tak, że tutaj dostają mało szansy, albo mało się sprawdzają. Nagle zmieniają otoczenie i talent eksploduje. Trener, koledzy, miasto i wiele innych czynników – to może świadczyć o tym, że piłkarz w nowym klubie może się odbudować. Sprawę Bartka czy Kaspra można jeszcze zrozumieć, ale według mnie problemem są młodzi piłkarze w szkółkach we Wronkach, którzy również odchodzą. To jest przykre, bo wygląda to jakby ludzie pracujący w Akademii nie mogli wszystkiego ogarnąć i nie wiedzą, co się dzieje za ich plecami. Możemy gdybać, ale zaraz może się okazać, że dwóch zawodników zaraz znowu pójdzie do Legii. Dziś mamy prawo rynku, kto ma większą kasę ten rządzi.
Teraz zawodnikom nie brakuje za wiele – nie brakuje pieniędzy, ale pan często powtarza, że brakuje im jednego – radości gry.
Trener jest głównym gościem, który daje radość zawodnikom. Ja prowadziłem pierwszą ligę, drugą, teraz jestem w trzeciej, ale zawsze powtarzam, że wszystkie problemy rodzinne -dziewczyna, rodzice- zostawia się za szatnią. Mówię piłkarzom, żeby z tym bałaganem nie wchodzili do drużyny, bo ta atmosfera, skwaszona mina, przerzuca się na resztę zespołu. Ja uważam, że piłka nożna to jeden z najlepszych zawodów świata – przebywasz na świeżym powietrzu, 40 tysięcy kibiców przychodzi na mecze. Każdy kibic jest krytykiem i ma coś do powiedzenia. Polacy są takim narodem, gdzie każdy jest trenerem, lekarzem, politykiem. Jeśli zawodnik przychodzi do mnie skwaszony to mówię mu, że najlepiej to ma wcale nie przychodzić, żeby nie psuć atmosfery. U mnie musi być tak, że piłkarz musi mieć radość z tego, co robi. Od czasu do czasu musi być jakiś żart, klepnięcie, porozmawianie. Nawet jak zawodnikowi nie wychodzi, to trzeba do niego podejść i go podbudować. Niektórym jest potrzeba krytyka, ale często nasze pociechy tego nie wytrzymują. Może kiedyś inna była psychika, bo dziś jest tyle tego wszystkiego, że my nie możemy tego ogarnąć.
Często rozmawiam z piłkarzami, którzy dziś już nie kopią w piłkę. My też lubiliśmy balować, teraz byśmy się z tym nie ukryli – gdzie wyjść, pośmiać się, wypić, zabawić. My byliśmy ludźmi otwartymi. Dziś nic się nie ukryje. Stoisz w sklepie i gościu ciebie nagrywa, a potem nie wiesz, w którym to było sklepie i o której godzinie.
Pięć powrotów do Lecha i pięć mistrzostw Polski – czuje się pan szczęśliwym amuletem Kolejorza?
Teraz niestety jestem już za stary, żeby powrócić, by zdobyć mistrzostwo. Tak kiedyś było, że zawodnicy nie byli sprzedawani tylko wypożyczani. Jak wracałem zza granicy to do macierzystego klubu. Zawsze udało mi się tu dograć sezon – jak nie rundę, to końcówkę i zawsze cieszyłem się z mistrzostwa. Mam nadzieję, że znajdzie się następny piłkarz, który mnie pobije w zdobytych mistrzostwach, bo trochę to mi już ciąży. Szkoda, że mam tylko dwa małe zdjęcia w klubie. Wszystko jest bardzo fajnie marketingowo zrobione, znalazłem się w złotej 11-stce na 90-lecie klubu na tylu zawodników. Możecie sobie sprawdzić, ilu piłkarzy przewinęło się przez Lecha – kiedyś była I liga, III liga i Lech miał trzeci zespół w A-klasie – tylu było piłkarzy. Mi było dane załapać się do 11-stki 90-lecia. Nie wiem czy będę w 100-leciu, ale była to pierwsza wyróżniona jedenastka. Dla mnie to olbrzymi zaszczyt. Chciałbym jednak moje fotografie, czy całej 11-stki umiejscowić w fajnym miejscu, aby kibice, którzy przychodzą to widzieli. Kierownik Bartczak, Mirosław Okoński czy ja jesteśmy w tej 11. Znaleźli się tam ci zawodnicy, o których zapomnieliśmy. Byłem na otwarciu Sali Legend, ale ja czuję się jak mini legenda. Cieszę się, że moje dwa zdjęcia zostały znalezione. Jednak uważam, że przez szacunek ci piłkarze powinni być bardziej wyeksponowani, bo niektórzy niedługo zapomną, że oni tu grali. Wszyscy mówią, że jestem legendą, ikoną, mam autorytet, ale ja tego nie odczuwam wchodząc na Bułgarską.
Jak to, a flaga w Kotle?
Flaga? Dawno jej nie widziałem. Może jest gdzieś schowana. Fajnie, ekstra, że tam jest moja twarz, ale mi chodzi o to, że przyjeżdżają ludzie z zewnątrz, inne kluby i żeby ci ludzie, którzy znaleźli się w tej jedenastce byli pokazani.
Zakończył pan karierę w 2003 roku. Długo grał pan w piłkę. Mecz z Barceloną był w październiku 1988. Z perspektywy czasu, uważa pan, że to był szczyt kariery?
Każdy chciał wyjechać za granicę. Nie wiem czy teraz piłkarze tego chcą. Były inne konflikty i było to inaczej postrzegane. Ekstraklasa obecnie jak na polskie warunki jest opłacalna, ale czy wszystkim chce się wyjeżdżać? My trochę inaczej funkcjonowaliśmy. Dostałem ofertę z Turcji, byłem tam dwa lata i byłem przekonany, że jestem wykupiony przez Bakirkoyspor. Myślę, że gdybym grał tam ładnych kilka lat, to już bym tam został, bo są tam fantastyczni ludzie. Wtedy polskie zawodowstwo w latach 90., a tureckie to była przepaść. My cały czas mówimy, że dążymy do pewnego poziomu, ale trochę nam jeszcze brakuje. Oprócz tego, że mamy fajne bazy, że kibice przychodzą, ale jeśli chodzi o sam poziom to nie jest on najwyższy i cieszymy się, że mamy polską ekstraklasę, którą można zobaczyć na Eurosporcie. Piątkowe i poniedziałkowe mecze to dla nas reklama. Może nie hity kolejki, ale tam gdzie jest ładny stadion. Do Ruchu mam szacunek, ale ich obiekt szału nie robi. To samo Pogoni Szczecin, a przeważnie mecze lecą albo w Szczecinie albo w Ruchu albo w Łęcznej i może potem ludzie nas odbierają, że w Polsce się nic nie zmieniło. To właśnie Lech powinien być pokazywany na Eurosporcie – sama otoczka, mimo niższego poziomu meczu, dużo robi. Stadion, reklamy, kibice to fajnie wygląda i jeszcze bardziej pozytywnie odbierali by nas w Europie.
Pięć razy wracał pan do Lecha, grał pan też w Legii, Pogoni, Dyskobolii, Aluminium Konin, w Izraelu, Niemczech, a nawet w Turcji. Zasługuje pan na miano piłkarskiego obieżyświata.
Lubiłem zwiedzać świat. Dzięki temu, że grałem w piłkę, zwiedziłem prawie cały glob. Jako jeden z nielicznych byłem w Korei Północnej. Byliście?
Nie.
Widzicie, a ja byłem. Do dzisiaj widzę i słyszę, jak o szóstej rano idą dzieci do przedszkola i śpiewają. Czujecie? Szósta rano! Wzdłuż hotelu idą i śpiewają swoim piskliwym głosem. Wszystkich ludzi budzili. Pamiętam też, że śniadania zaczynały się od lodów. Po trzech dniach mieliśmy tak ropną anginę, że nie mogliśmy dojść do siebie. Jest trochę tych ciekawostek… Czy to w Chinach byliśmy, czy w Ameryce Południowej. Europę to już tak zwiedziłem, że byłem tym zmęczony. Gdybym nie grał w piłkę, to nawet nie wiem, czy do Warszawy bym pojechał.
Niewiele szans miał pan na grę w reprezentacji Polski. 12 meczów, zero bramek. Nie żałuje pan, że tak niewiele mógł się pokazać w biało-czerwonych barwach?
Ale miałem czerwoną kartkę! W tamtych latach reprezentacja Polski opierała się tylko na zawodnikach z naszej ligi. Chyba tylko Prezes Zbigniew Boniek grał w Juventusie. Wszyscy występowali w Polsce. To była taka rywalizacja, że to jest niewyobrażalne. Gdy ja grałem w Legii, to było tam sześciu podstawowych reprezentantów kraju. Ciężko było się tam przebić. Trochę pograłem, ale potem złapałem kontuzje i zostałem odstawiony na boczny tor, bo było wiadomo, że wracam do Lecha i klub nie chciał we mnie inwestować. To była kolosalna rywalizacja. W każdym zespole były po trzy, cztery gwiazdy, które decydowały o wyniku meczu. W Lechu takim piłkarzem był Mirek Okoński, Gdy nie szło nam w meczu, to Mirek dostał jedną, czy drugą piłkę i wygraliśmy 2:0. Były takie przypadki, że but mu się zepsuł – dziś tego zawodnicy nie znają, bo mają po 30 par korków każdy w innym odcieniu. Lech miał wtedy podpisany kontakt z Adidasem. Ja miałem nowe buty, a Mirkowi jego się popsuły. On miał stopę od 40 do 44, taką rozciągliwą. To pożyczyłem mu swoje buty, bo wiedziałem, że mamy ponad 50% szans, że wygramy. Zdobył dwie bramki, a ja musiałem grać w innych i potem się okazało, że miałem takie „blazy”, że nie mogłem chodzić, ale trzy punkty były. Niekiedy trzeba było się poświęcić dla kogoś, żeby osiągnąć wynik.
Obecna reprezentacja Polski jest bardzo „porozrzucana” w przeciwieństwie do pana czasów.
Ja myślę, że trener Nawałka stworzył fajny zespół, fajny klimat. Mamy tych 11 ludzi, znajdźmy jeszcze trzech, czterech. Odpukać, gdyby coś stało się Robertowi to jest Arek Milik, który mógłby zagrać, ale nie wiem czy on dobrze czułby się na tej pozycji, gdzie nominalnie gra gdzie indziej. Musimy dmuchać i chuchać, żeby ta nasza „11” cały czas była na pełnym gazie i żeby nikomu się nic nie stało. Przez większość eliminacji grali jednym składem, były momenty, że ktoś wskoczył, ale człon cały czas grał. Wiadomo, że jak wyleci któryś z tych podstawowych zawodników to następnemu ciężko jest się wkomponować. Mam nadzieję, że Karol dostanie szansę i podniesie swoje ego. Szansa na sukces we Francji jest. Polska pojechała do Hiszpanii i po pierwszych dwóch meczach była afera, że mają wracać, że robią wstyd, a na końcu wygrali z Peru 5:1 i od razu pojawiły się głosy, że Polska zaczęła grać – zajęliśmy wtedy trzecie miejsce na świecie. A wszyscy wtedy oprócz Bońka i chyba Józefa Młynarczyka byli to zawodnicy z polskiej ligi. Jak się chce to można. Jak będzie teraz – zobaczymy, ale ja jestem dobrej myśli. Polskie gry zespołowe jakoś się odbudowały – siatkówka, ręczna, koszykówka może słabiej, ale tam idziemy małymi kroczkami do przodu. Szkoda mi tylko naszych fajnych pań, które się nie zakwalifikowały do Rio. Trzeba grać dalej i mam nadzieję, że w dobrych humorach będziemy oglądać w strefie kibica mecze popijając piwko.
Czy chciałby pan zostać kiedyś trenerem Lecha? Nie byłoby to ukoronowaniem kariery w ukochanym klubie?
Przez tyle lat gry człowiek musiał sobie znaleźć sposób na dalsze funkcjonowanie. Mi się udało zaistnieć jako trener. Okej, może nie mam jakiś tam szalonych wyników oprócz tego, że pięć razy awansowałem do pierwszej ligi. Teraz jest tak, że spotykam się z jednym z prezesów i on już nie patrzył na to, że pięciokrotnie awansowałem, tylko powiedział „no tak, ale trenerowi się w Warcie nie udało”. No to, jeśli tak zaczyna rozmowę, to mógł powiedzieć „panie trenerze, nie ma żadnego tematu. O niczym nie rozmawiamy, bo nie interesuje mnie pańska osoba!” Nie wiem czy komuś się wtedy w Warcie udało…
Każdy ma jakieś marzenia i każdy chciałby zaistnieć. Zobaczymy. Dzisiaj trenuję Unię Swarzędz – fajni zawodnicy, młodzi, chętni do pracy, nie marudzą. Fantastyczni działacze na czele z burmistrzem, który chce bardzo dużo inwestować w infrastrukturę Unii i w młodzież. Blisko, nie stresuję się. Blok wschodni już mnie trochę zmęczył, ale jest to taka moje powołanie. Lubię się otaczać młodymi ludźmi. Przez pół roku byłem w Wiarze Lecha i fajnie funkcjonowaliśmy, czy to na treningach czy podczas rozmów indywidualnych. Człowiek, jak przebywa pośród młodzieży czuje się młodo. Młodo duchem, bo wiadomo, że zmarszczki już zostały i pewnie trzeba będzie botoksem je wypełnić, ale zobaczymy jak długo jeszcze będzie mi to jeszcze dawało radość z wykonywania zawodu. Przede wszystkim chcę, żeby coś po mnie pozostało. W każdej chwili wiem, że mogę zadzwonić do klubu, w którym byłem i zawsze porozmawiać i nigdy nie zostawiam za sobą spalonej ziemi. Co będzie dalej? Nie wiem.
Z Sandencją Nowy Sącz pożegnał się pan chyba na antenie Orange Sportu.
Każdy szukał wytłumaczenia. Tam chyba chodziło o Trochima?
Między innymi.
Ja mu nie powiedziałem, że z niego rezygnuję. Po prostu wcześniej było już powiedziane, że on, czy inni zawodnicy odchodzą. Potem w oświadczeniu klubu wyszło, że to moja wina, ale trudno. Ktoś musi wziąć to na swoje bary i wziąłem. Wiem natomiast, że zawsze jak zadzwonię do prezesa Danka, to odbierze i ze mną porozmawia. Był nawet na tym moim fantastycznym losowaniu i sam mi powiedział, że nigdy moja droga nie jest zamknięta i mogę wrócić do Sandecji.
Jak duża jest różnica pomiędzy trenowaniem zespołu pierwszoligowego, jak Warta, a trzecioligowego jak teraz Unia?
Jest kolosalna. Wtedy Warta to był klub zawodowy. Pobierali olbrzymie, jak na pierwszą ligę profity i zawodnicy zawsze musieli być do dyspozycji czy Pani prezes, czy mojej. Zawsze musieli gdzieś być jako reklama i nie było żadnego problemu, żeby ktoś odmówił. Dzisiaj prowadzę zespół trzecioligowy, gdzie większość zawodników jest studentami. Śmieję się, że to nie jest Swarzędzki Klub Sportowy, tylko Studencki Klub Sportowy. Mają swoje sesje, obowiązki i starają się uczyć, chodzą na te AWF-y i treningi są w zależności kiedy i komu pasuje, żeby była bardziej liczna grupa. Powiedziałem, że jestem 24 godziny do dyspozycji piłkarzy i kiedy oni będą mieli czas, żeby potrenować, bardzo chętnie, dzwonicie i robimy trening. Wiadomo, że mamy to wszystko rozpisane, ale w takich klubach godziny są jednak ruchome. Dzisiaj też mamy trening biegowy w Swarzędzu, pogoda dopisuje, bo jest w miarę ciepło i pytam się kiedy?
-Trenerze może o tej 17.30, żeby się wszyscy zebrali i żebyśmy pobiegali większą grupą?
-Dobra, okej 17.30. Proszę bardzo, spotykamy się.
Fajnie jest przebywać wśród młodych ludzi. Jest wesoło, można kawały opowiedzieć.
Obecny trener Śląska Wrocław, Romuald Szukiełowicz, z którym się pan akurat „minął” w Lechu, powiedział w wywiadzie z Przeglądem Sportowym, że „trener piłkarski pracuje tam, gdzie go chcą. Nieważne gdzie, ale musi to robić dobrze. Niższe ligi więcej uczą”. Zgadza się pan z tym?
Dobrze powiedział. Mamy taki zawód, że albo jesteś na super topie… Chociaż nie, teraz już nikt nie jest na super topie, bo nawet Mourinho został zwolniony. Dzisiaj siedzisz i czekasz na ofertę. Albo dostaniesz, albo nie. Jesteśmy delikatnie podminowani i cały czas walizki musimy mieć spakowane. Albo wylotu, albo do wlotu. W zależności, kto cię chce, albo kto cię wyrzuca.
Mariusz Rumak długo już czeka na ofertę… Do tego stopnia, że otworzył wraz z Darkiem Motałą szkołę outpermorming’u. Z Lechem zdobył trzy wicemistrzostwa, odpadł trzykrotnie w trzeciej rundzie eliminacji europejskich pucharów i więcej chyba już nie można było wyciągnąć z tamtych chłopaków.
Wszyscy mówią, że nawet gdyby kucharka z Mercure’ego prowadziła wtedy Lecha, to też by zdobyła te wicemistrzostwa. To nie jest wcale tak łatwo. Wszyscy mówią „dobra, wicemistrzostwo będzie, bo trener Rumak prowadzi zespół”. Trener Rumak musiał jednak tego wicemistrza obronić. Każdy przecież w Poznaniu chciał mistrzostwa. Materiał ludzki, kontuzje, wszystko miało na to wpływ.
Fajnie, że Lech zakwalifikował się do pucharów. Wiadomo, że Kolejorz zawsze chce zdobywać mistrzostwo Polski, ale nie zawsze będzie się to udawać. W Polsce są dwa zespoły, które przed każdą rundą mówią „Tak, chcemy walczyć o mistrzostwo”. Reszta się czai, jak za okupacji. Każdy się chowa za drzewo i mówi „Boże, jesteśmy na pierwszym miejscu. Co my teraz zrobimy?! Co mamy powiedzieć?” Albo grać o coś, albo o utrzymanie, a my słyszymy „nie wiem, zobaczymy. Forma zwyżkuje. Jakbyśmy wygrali ten mecz, to może w następnym zobaczymy”. Wszystko jest prowadzone bardzo asekuracyjnie.
Czego zabrakło trenerowi Skorży, żeby być trenerem na lata? Było długo wyczekiwane mistrzostwo, był Superpuchar – bardzo dobry mecz z Legią, a później przyszedł kryzys. Chociaż prezes Klimczak i tak mówił, że kryzysu nie było.
Jak nie było?! Dobrze, prezes jest bliżej pierwszego zespołu niż my. Na pewno wie, co tam się dzieje. Jeśli uważa, że nie ma kryzysu, gdy Lech jest na ostatniej pozycji w tabeli, to kiedy będzie kryzys? Jak Lech spadnie do trzeciej ligi? Kibice w Poznaniu są przyzwyczajeni do sukcesów. Obojętnie, kto będzie trenerem – musi być sukces. Wicemistrzostwo kibiców nie zadowala. Ten sezon mamy już stracony. Nawet po przyjściu trenera Skorży mało kto wiedział, że Lech zdobędzie mistrza. Mieliśmy sporą stratę. Zadecydowało jednak ostatnie siedem spotkań. Lech wygrał na Legii, później wygrał i odskoczył, Legia straciła i wtedy Lech zdobył mistrzostwo. Przed rundą finałową mówiono „dobrze, jak będzie wicemistrzostwo, to nic się nie stanie. Skorża przejął zespół po trenerze Rumaku i musiał zrobić korektę, inaczej wszystko ubrać.” Nikt nie robił tragedii.
Nagle mamy mistrzostwo, Superpuchar i blisko byliśmy zdobycia także Pucharu Polski. Mogły być trzy trofea, ale zdobywamy dwa. Coś się stało, nie wiem co, bo nie rozmawiałem z trenerem Maciejem, ani zawodnikami na ten temat. Coś się musiało wydarzyć, że jednak Lech nie zdobywał punktów. Pamiętajmy, że stwarzał dużo sytuacji podbramkowych i brakowało szczęścia, żeby zdobyć bramkę. Z Lechią wygrali 2:1 w doliczonym czasie, też mieli sytuacje, ale nie strzelili. Okej, Bozia im dała w doliczonym. Później wszystko się wyrównuje- tam dostałeś punkt, to tu musisz oddać. Gdzieś tam Pan Bóg dzieli na lewo i na prawo, żeby wszyscy byli zadowoleni. Lechowi brakowało szczęścia. Po przyjściu trenera Urbana sytuacja się odwróciła. Lech nie stwarzał dużo sytuacji, ale nie tracił bramek i grał bardzo konsekwentnie. Wystarczyła jedna sytuacja, gdzie Kasper dokładał nogę i wygrywaliśmy 1:0. Śmialiśmy się przecież, że jak jest Schalke 04, to będzie Lech 1:0. Nie chcę ujmować umiejętności trenerskich trenerowi Urbanowi, ale Lech szczęście miał. W sporcie, w życiu i we wszystkim jest potrzebne szczęście. Nawet w totka.
Kogo Lechowi będzie bardziej brakowało – Douglasa, czy Hamalainena?
Barry dał nam kilka cennych punktów, ale on bardzo dobrze wyglądał, gdy cały zespół grał w ofensywie. Ładnie się włączał i te passy miał fenomenalne. Niektórzy mogliby się od niego uczyć. Problem był w defensywie. Nadążał za akcjami, ale nie był tak agresywny, jak chociażby Henriquez. Zdecydowali się na transfer i życzę mu jak najlepiej w Turcji.
Kasper z kolei umiał się znaleźć tam, gdzie powinien być. U nas jest wielu zawodników, którzy potrafią dużo biegać, ale są tam, gdzie nie powinni być. Jeśli napastnik wchodzi w boczną strefę i chce dośrodkować, ale nie ma do kogo, to raczej ciężko, żeby wrzucić, dobiec i jeszcze z tego strzelić.
Czy Lecha z obecnym składem stać na mistrzostwo Polski?
To jest duża różnica punktów. Nawet po podzieleniu punktów, Lech musiałby mieć cztery mecze dodatkowe, żeby ugrać. Cóż, bądźmy dobrej myśli. Jeśli Lech będzie wygrywał, a Legia z Piastem będą gubić punkty remisując, żeby inne zespoły nie goniły z kolei Lecha… Być może małymi kroczkami znów na farcie Lech zdobędzie mistrzostwo.
Czy to nie będzie jednak tak, że to Puchar Polski będzie najłatwiejszą i najszybsza przepustką Lecha do europejskich pucharów?
No także pomyliłem „6” z „9” i dlatego tak… No ale raczej Legia będzie w finale.
Prawdopodobnie. Pamiętajmy, że Lech wygrał ostatnie trzy spotkania z Legią, a cztery na pięć w 2015 roku.
Tak, ale to Legia wygrała ten najważniejszy mecz, 2 maja na Stadionie Narodowym. Kibice Legii też mówią „Nie, nie to już koniec. Nie możemy więcej z tym Lechem przegrywać”. Nie wiem, jak teraz to odbierają zawodnicy, ale kiedyś było tak, że „możesz przegrać z każdym, tylko z Legią jak wygrasz, to wszystko ci wybaczymy”.
A później przyjeżdża Piast, Podbeskidzie i nie ma już takiej wielkiej napinki…
Z takimi zespołami się najtrudniej gra, naprawdę. Lech jest zespołem, który głównie atakuje. Legia jest zespołem, który atakuje. Przyjeżdżają mniej możne kluby i wiedzą, że jak zagrają otwartą piłkę na Bułgarskiej, czy Łazienkowskiej, to dostaną „pionę”. Dlatego dzisiaj atak w Polsce kuleje. Jednak trzeba troszeczkę więcej pobiegać, trzeba mieć bardziej kreatywnych piłkarzy, którzy muszą stworzyć sytuacje, wygrać pojedynek „1 na 1”. Dzisiaj mało jest takich pojedynków pomiędzy na przykład skrzydłowym, a bocznym obrońcą. Napastnicy też rzadko chcą zaryzykować, wygrać pojedynek i oddać strzał. Dzisiaj to jest „ja do ciebie, ty do mnie i to takie granie, granie…”
Jasne, że nigdy nie będziemy Barceloną. Może Lech na tle polskiego rynku tak wygląda. Gra piłką, wymienia dużo podań i wszyscy mówią „okej, Barcelona”. Ale przecież Barcelona takie akcje kończy, a w polskiej piłce raczej zatrzymujemy się na „szesnastce” i jest „łubudubu, laga” i ktoś z boku jedzie i się ściga. Musimy mieć silniejszą ligę, więcej finansów i będziemy mieć większe szanse na Ligę Mistrzów.
A czy obecna formuła Ekstraklasy i to, że Lech i Legia zagrali jesienią 38 spotkań – najwięcej w Europie – temu sprzyja?
Racja, ale Lech i Legia startują we wstępnych rundach i tam nabijają te mecze. W większości wszystkie kluby grają tyle samo. Przykładowo, runda ligi hiszpańskiej to 19 spotkań. Plus Liga Mistrzów i już mamy optymalną liczbę meczów. U nas dodali jeszcze wiosenne i wszystko się nagromadziło. Przynajmniej liga się skończy wcześniej. To nie jest wina Legii, czy Lecha, że musimy rozgrywać tyle spotkań. To wina całej polskiej piłki, że nie zdobywamy tylu punktów do rankingu i zawsze musimy startować we wcześniejszych fazach eliminacji. Dobrze, że zaczynamy od drugiej, a nie od pierwszej! Nie wiem, gdzie w pierwszej trzeba byłoby lecieć. Władywostok?
Trzeba wejść do Ligi Mistrzów, narobić punktów i będziemy rozstawieni.
Mówił pan, że Lechowi brakowało wykończenia, a w ostatnich latach przychodzili sami młodzi napastnicy. Lewandowski, Rudnevs, Teodorczyk i teraz wreszcie 27-letni Nielsen…
Z jakiego klubu?
Z duńskiej ligi, Esbjerg fB. Lech będzie jego dwunastym klubem w karierze.
Czyli nie ma szału?
Zwiedza świat, podobnie jak pan kiedyś. Grał w Hiszpanii, Francji, Norwegii, we Włoszech. Znany jest z poza boiskowych przygód.
No to fajnie, bo w Poznaniu mamy Pashę, kilka innych klubów, więc na pewno nie będzie się czuł osamotniony. Trudno cokolwiek powiedzieć. Może Marcin Robak się wykuruje.
Mówił na początku roku, że potrzebuje 10-12 tygodni, żeby wrócić do treningu.
Tygodni, czy lat?
W takim razie dzisiaj zostaje nam tylko Duńczyk. I Kownaś. Fajnie, bo dwóch napastników musi być, żeby była rywalizacja, ale chciałbym żeby wygrał to Dawid i żeby powiedział „panowie, ja już mam swoje lata. Chcę tutaj zaistnieć i za dwa lata wyjechać za granicę”.
Kto jest większym talentem w obecnym składzie mistrza Polski – Karol Linetty czy Dawid Kownacki?
Myślę, że talenty są podobne, ale który jak je rozbuduje to jest w ich kwestii. Karol też czasami był kontuzjowany, ale szybko wracał do pewnego poziomu gry. Dawid miał dłuższe przerwy i jest rzucany z pozycji na pozycję. Linetty ma ugruntowane miejsce na boisku – gra na szóstce, teraz został przesunięty na dziesiątkę. A Dawid albo gra gdzieś z boku, potem na dziewiątkę – to dwie różne sprawy. Mam nadzieję, że obydwaj dadzą nam dużo pociechy, bo są to fajni, młodzi ludzie. Można zawsze z nimi porozmawiać. Dawid jest wesołym chłopakiem, a Karol jest trochę zamknięty i każdą porażkę za czasów trenera Skorży dużo brał na swoje barki.
Fajnie jest jak z zawodnikiem się rozmawia, gdy można go zapytać, na jakiej pozycji czuje się najlepiej, czy jest to dobre dla niego miejsce, czy się spełnia. Ja zawsze byłem ofensywny. Nie wyobrażam sobie, gdyby mnie postawili na lewą obronę. Powiedziałbym: „Okej. Dobrze trenerze mogę zagrać jeden mecz, ale ratuj się kto może, ja nie mam z tego żadnej przyjemności”. Serio, gdybym grał na innej pozycji to nie byłbym zadowolony – jestem bo jestem. Kilka razy byłem wystawiany na lewej czy prawej pomocy, nie była to moja nominalna pozycja i czułem się źle i mi nie wychodziło. Po takim meczu dostawałem burę meczu od kibiców i musiałem się z tym pogodzić, ale potem poszedłem do trenera i mówiłem, że jeśli tak ma być, że nie ma dla mnie miejsca na środku, to ja wolę usiąść sobie na ławce niż mam psuć jemu humor, kibicom i sobie. Ja jestem prostolinijny i staram się to przekazać. Może nie w wulgarny sposób, agresywny, ale prawdomówny, ale niekiedy ludzie tego nie lubią.
Kownacki bardzo wcześnie, bo już w wieku 16 lat debiutował w Ekstraklasie. Podczas Lech Conference Tomasz Wałdoch – obecnie pracownik akademii Schalke 04 Gelsenkirchen – przedstawił model pracy tej niemieckiej kopalni talentów. Tam każdy zawodnik musi sukcesywnie przejść po kolei każdy szczebel akademii. Nie ma przepychania „perełek” do starszych roczników. Czy taki system w Lechu nie byłby właściwszy dla takich zawodników jak Kownacki?
Nie porównujmy się do Bundesligi. Zawodnik grający w juniorach mając 16-17 lat, który się wyróżnia powinien pójść do rezerw i dopiero wtedy to pierwszego zespołu. Nie wiem, czy tak powinno być też u nas, bo jednak tych talentów mamy troszkę mniej. Jeśli Kownaś miałby teraz grać w lidze juniorów, to nie wiem, czy by mu to coś dawało. Strzelałby bramki, byłby najlepszy, ale czy miałby z tego radość? Nie wiem. Dzisiaj się wybija, jest pozytywnie nastawiony do gry w pierwszym zespole, tylko trzeba mu dać szanse. Nie, żeby od razu grał w pierwszym składzie, tylko stopniowo go wprowadzać do seniorskiej piłki.
My mieliśmy tak samo. Miałem 18 lat, jak zacząłem grać w pierwszym Lechu. Było tak, że albo grałem w pierwszym zespole, albo nie grałem i wtedy siedziałem na ławce automatycznie jadąc z rezerwami dzień później. W ten sposób byłem utrzymywany w rytmie meczowym. Tylko kiedyś trzecia liga, gdzie grały rezerwy, nie była taka jak dzisiaj, że gra dużo młodzieży. Było kilku juniorów, ale w większości ci, którzy nie mieścili się z pierwszego zespołu do kadry, grali w rezerwach.
Teraz rezerwy składają się z juniorów i zawodników wracających po kontuzji. Coraz częściej można jednak spotkać zsyłanie zawodnika do rezerw za karę. Ostatnio mamy przykład Rakelsa, Flavio Paixao. Gwiazdy, które błyszczały jesienią w Ekstraklasie, wiosną będą za karę grały w rezerwach (wywiad był przeprowadzany przed odejściem Rakelsa do Reading).
Sygnał z Marsa? Strzelił kilka bramek, pobujał się, wszędzie wydziarany i co?
Kadar też ma dużo tatuaży. Śmieją się z niego, że cały czas przychodzi zafoliowany. Może to kogoś rajcuje, może to podbudowuje kogoś ego. Może im te dziary pomagają.
Mówi się, że poznańska publiczność lubi zawodników niepokornych, wyjątkowych którzy mają „charakter”. Nielsen może pójść śladami Zaura Sadajewa? Na razie słynie z kontrowersyjnych zdjęć w Internecie, czy ze specyficznych sytuacji boiskowych, jak wypicie piwa kibicowi, czy rozerwanie koszulki ze złości.
No to chociaż będzie wesoło! Ludzie będą przychodzić czekając na niego, jak na atrakcję.
Tak, jak to bywało na pana konferencjach.
Kiedyś może byłem trochę nerwowy i porywczy. Dzisiaj natomiast podchodzę do tego już typowo „na luzie”. Nie stresuję się. Nie ma sensu. Jeśli widzę, że zawodnikowi nie idzie gra, to nie będę stał nad głową i go wyzywał, bo już go nie odzyskam. Tylko spokój może nas uratować. Ostatnio graliśmy w Warlubiu i dwa dni później spotkaliśmy się w klubie.
-Trenerze, może jakaś odprawa po meczu? – zapytał się mnie kapitan
-Wiecie co, pozytywem tego wyjazdu był de volaille i pomidorowa – odpowiedziałem.
Nie chce mi się mieć do kogoś pretensje. Mam bardzo młodych zawodników i wiem, że jak podniosę głos i krzyknę, to mogę go stracić. Wolę go klepnąć, pocieszyć, „wiem, że chciałeś dobrze” i jedziemy. Ostatnio gramy mecz u siebie, w składzie syn Mariusza Skrzypczaka- kierownika pierwszej drużyny Lecha. Ja stoję przy linii, młody „Skrzypa” zagrywa długą piłkę tak, że ta spadła mi pod nogi, a ja ją skleiłem. Mówię do niego „ale ja już nie gram, nie graj do mnie”. No i się obraził. Do dzisiejszej młodzieży trzeba mieć podejście. Jestem pełen podziwu dla trenerów, którzy pracują z tymi małymi „bączkami”. Ja już mam trochę starszych, ale też w głowach mają już lekko nasrane. Staram się ich wydozować, żeby to miało ręce i nogi.
Dzisiejsza młodzież jest tak rozpieszczona, że to przechodzi ludzkie pojęcie. Mama przywiezie, odwiezie, nakarmi, obserwuje bez stresu, żeby dziecka nie zdeprymować. Dziecko wsiada do samochodu, dostaje chipsy i butlę coli. Jak pracowałem w Warcie to widziałem i byłem tym wszystkim przerażony.
Niektóre dzieci są targane na siłę, żeby grały w piłkę. Uszczęśliwianie kogoś na siłę mija się z celem. My pchamy dzieci, gdzie tylko coś jest na topie. Też mam znajomych, których dzieci mają urazy, bo zostały tak zniechęcone do gry w piłkę. Dziecko mojego znajomego, jak usłyszało, że ma iść grać w piłkę to płakało. Mamy ogromne wymagania, a oprócz tego, że jest się trenerem, powinno się mieć dobre podejście. Przede wszystkim do czyichś dzieci, a nie do swoich. Jak mój syn Łukasz grał w piłkę, byłem krytyczny, bo chciałem od niego jak najwięcej. Dziecka sąsiada nie wypadało mi skrzyczeć.
Wspomniał pan o Drużynie Wiary Lecha. Mógłby pan powiedzieć coś więcej o tej drużynie?
No jak! Kuba Nowak 100% frekwencji na treningach! Fajna grupa, nie spodziewałem się. Wszyscy mówią „drużyna kiboli”, „bojówka”. Jak moi znajomi usłyszeli, że jestem w DWL to mówili –
-Boże, to ty się nie boisz?!
-To są normalni ludzie, którzy pracują w poważnych firmach, mają również swoje interesy. Czasem na mecze przychodzą nawet w garniturach, bo jadą prosto z pracy.
-Serio?
To są normalni ludzie z fantastyczną pasją i pomysłem na zagospodarowanie sobie czasu – gra w okręgówce. Teraz jest nowy trener, nowa szanse. Byłem nawet ostatnio na treningu. Nastroje się zmieniły, bo nawet jak biegali to nie marudzili. Muszą się przyzwyczaić do nowego trenera, trzymam kciuki, żeby im się powiodło. Jeśli tylko mam możliwości, to przyjeżdżam na trening. Ze Swarzędza zawsze sobie mogę tu podjechać, z sympatią porozmawiać. To bardzo miłe. Niektórzy zdziwieni „trenerze, to trener jeszcze przyjeżdża, jak trener pracuje w Unii?” A dlaczego nie mam przyjechać, jeśli mam czas? Miło mi się z nimi spotkać, opowiedzieć kawał, porozmawiać o grze. Staram się być pozytywnie nastawiony do życia i do ludzi, z którymi mam przyjemność pracować.
Słuchając pana odnosimy wrażenie, że piłka nożna to całe pana życie. To prawda?
Tyle lat się grało… Chciałem się wyrwać z Dusznik, żeby moje nazwisko gdzieś tam zaistniało. Nie jako prezydent miasta, czy radny. Pokochałem tą dyscyplinę, nie będę opowiadał, jak to kiedyś było. Kiedyś, jak spróbowałem opowiedzieć to moim – teraz już dorosłym dzieciom, to powiedzieli „tata, nie grzeb już w trupach”. Inne czasy.
Fajnie, że jestem w tym żywiole. To miłe, jak od czasu do czasu mnie ktoś rozpozna na przykład podczas biegania po Luboniu. Sympatycznie, że ludzie mnie jeszcze pamiętają, ale czasem jest to też męczące, jak Lech gra jakiś ważny mecz i wchodzę do sklepu i połowę rzeczy zapominam. Serio! Człowiek się skupia, że ma kupić masło, a tutaj jeden z kibiców, pyta mi się, co się z tym Lechem dzieje. Wychodzę ze sklepu, wsiadam do samochodu i myślę „ja pierdzielę, połowy rzeczy zapomniałem!”
Wtedy wracam do sklepu i czasem może już nawet nie jestem miły, może nie odburknę, ale powiem przepraszam, bo nie mam czasu. Naprawdę chcę zrobić tylko zakupy. Staram się z każdym porozmawiać. Ostatnio stoję w spożywczym i przede mną stoi dwóch facetów i kupują flaszkę. Ja ubrany w czapkę, tak, że sam bym siebie nie poznał, a on nagle pyta:
-Jak długo będą nas jeszcze katować tym Thomallą, trenerze?
-Przecież to nie moja wina – odpowiadam – jedźcie do działaczy Lecha i z nimi porozmawiajcie.
Sympatycznie odbieram niektórych ludzi. Znajoma powiedziała, że jestem lokalnym celebrytą. Staram się nikomu nie odmawiać. W poniedziałek jest pięciolecie MC Radia i mnie zaprosili. Dzwoni do mnie naczelny, pan Łukomski i mówi „Jarek, nie będzie nic o losowaniu. Przysięgam
”. To co mam odpowiedzieć, nie? To co sobie pomyślą? „Nie no, kurwa. Pojebało mu się”. Staram się nie odmawiać, ale niekiedy to już jest taki mętlik, że nie wiem gdzie, co i kiedy. Córka w ciąży, każdy telefon od niej to dla mnie czajnik w głowie. Jeszcze trening muszę rozpisać, jeszcze smsy od zawodników odczytać. „Trenerze, mnie dzisiaj nie będzie”. No fajnie, tylko szkoda, że się nie podpisują! Przecież nie mam wszystkich telefonów zapisanych. Na szczęście od razu piszą do mnie i do mojego asystenta.