Lech Poznań jest jednym z tych zespołów, które w większości spotkań dłużej otrzymują się przy piłce, prowadzą atak pozycyjny, a największe zagrożenie stwarzają ze stałych fragmentów gry. Stwarzają, albo, jak w przypadku „Kolejorza”, powinny stwarzać, ponieważ piłkarze Jose Mari Bakero tego atutu nie potrafią wykorzystać i zdobywać bramek właśnie po stałych fragmentach gry.
O tym, że są one jednym z najłatwiejszych sposobów do zdobycia gola nie trzeba nikogo przekonywać, ponieważ ponad 1/3 bramek zdobytych w T-Mobile Ekstraklasie padła właśnie w efekcie rozegrania stałego fragmenty gry.
Lider rozgrywek aż dwanaście bramek zdobył w ich konsekwencji. Poznaniacy zaledwie pięć. Najlepszy w tej statystyce Ruch Chorzów trzynastokrotnie wykorzystywał stałe fragmenty gry do pokonania bramkarza rywali.
„Kolejorz” uczynił to trzy razy po dobrym rozegraniu rzutu rożnego, a dwukrotnie po rzucie wolnym. Łącznie Poznaniacy zdobyli 29 bramek, a więc tych pięć zdobytych dzięki stałym fragmentom gry stanowią jedynie 17,24 % wszystkich goli. Jedynie Polonia Warszawa ma gorszy, bo zaledwie 10%, wynik. Najlepszy posiada Widzew Łódź, a wynosi on aż 64,29%. Wyżej wspomniana Polonia Warszawa oraz Lechia Gdańsk mają najmniej zdobytych bramek po stałych fragmentach gry – jedynie dwie bramki.
Lech jednak może także na stałe fragmenty gry spojrzeć w inny sposób. Jedynie trzy z dwunastu goli stracił właśnie po stałych fragmentach gry. To najlepszy wynik w całej lidze, a podobnym poszczycić się może również Legia Warszawa.
Dla zespołów grających futbol pozycyjny, taki bilans nie jest korzystny. Lech bowiem często wykonuje stałe fragmenty gry, szczególnie rzutu wolne w obrębie pola karnego. Gdyby ich większy odsetek przekładał się na zdobycze bramkowe, wtedy „szukanie faulu” w tej strefie boiska miałoby sens. A tak jest jedynie „zdobyciem terenu”, który na nic się nie przekłada.