O seriach wyjazdowych pisano już wiele, tak samo jak o kompromitującej w meczach przed własną publicznością. Wydaje się jednak, że status quo jest zachowany. Rywale na Lecha spinali się, gdy przyjeżdżali na Bułgarską. Robią to nadal, ale już niedługo, a może teraz, zaczną to robić, gdy „Kolejorz” będzie przyjeżdżał.
Dziesięć meczów wyjazdowych, jeden przegrany, dziewięć wygranych. Jeden zespół w naszej lidze na wyjeździe nie przegrał – Górnik, ale on częściej remisował. Lech imponuje, bo wygrywa. Najczęściej 1:0, ale to wystarczy. Trzy punkty, to trzy punkty. Wygrana na wyjeździe jest tak samo ważna jak u siebie. Jacek Zieliński mógłby dodać jeszcze, że za styl punktów się nie przyznaje i ma rację.
Chyba już jedno jest pewne. Żaden zespół w naszej lidze nie wygra dziewięciu wyjazdowych spotkań w tym sezonie. A Lech nadal może śrubować swój rekord. Zostało mu pięć meczów, aby wynik poprawić. Przed meczem w Zabrzu żartowano już, że trzy punkty są tak pewne jak kiedyś na Bułgarskiej. Z drugiej strony każda seria kiedyś się kończy i mogła właśnie we wczorajszym meczu. Nikt pretensji mieć o to by nie mógł. Jak w przypadku wcześniejszych meczów, które Lech wygrywał także jedną bramką?
Takiego fenomenu jak Lech w Europie nie ma. Przejrzałem największe ligi i znalazłem tylko trzy kluby, które mogłyby z nami rywalizować. Bayern Monachium jako jedyny, podobnie jak Lech wygrał dziewięć wyjazdowych meczów, ale rozegrał dwanaście. Pozostałe trzy zremisował. Kolejnymi zespołami są FC Barcelona: osiem wygranych – trzy remisy – trzy porażki i PSV Eindhoven: osiem wygranych – trzy remisy – dwie porażki.
Oczywiście każda z tych drużyn poza niezłą grą na terenie rywala dobrze prezentuje się na własnym obiekcie. Wszystkie są liderami w swoich ligach. Gdyby tak udało się to przełożyć na nasze krajowe podwórko, to nie mielibyśmy powodów do pesymizmu. Bo czym będzie zwycięstwo w Zabrzu, gdy przegra się z Bełchatowem?