To ofensywni zawodnicy byli antybohaterami, a nie bramkarze bohaterami
W pomeczowych komentarzach i opiniach na temat sobotniego spotkania spotkań można wiele słów pochwalnych skierowanych w stronę bramkarza GKS‑u Bełchatów — Emilijusa Zubasa. To jednak nie on był bohaterem tego meczu.
Gdyby przeanalizować spotkanie pod względem gry bramkarza gości, to poza dwoma interwencjami nie popisał się on niczym nadzwyczajnym. W oby przypadkach bardzo dobrze zachował się przy strzałach Gergo Lovrencicsa. W pierwszym nogą instynktownie odbił futbolówkę na rzut rożny, w drugiej sparował piłkę na poprzeczkę. Grał prawidłowo, jego występ był poprawny, ale nic więcej.
To Lechici zawiedli na całej linii. Bo trudno powiedzieć coś innego, gdy Piotr Reiss z pięciu metrów trafia dwa razy prosto w niego. To samo zrobił zresztą Kasper Hamalainen i Łukasz Trałka, kiedy uderzał z dystansu. A gdy defensywy pomocnik Lecha świetnie uderzył głową, to piłka zatrzymała się na poprzeczce. Emilijus Zubas miał w meczu z Lechem bardzo dużo szczęścia, bo gdyby „Kolejorz” zachował zimną krew pod jego bramką, to z Poznania powinien wyjeżdżać z dorobkiem pięciu bramek.
Sporo słów pochwały można mieć natomiast do Jasmina Buricia. Bramkarz Lecha dwa razy musiał wznieść się na wyżyny swoich umiejętności i odbić piłkę po bardzo trudnych strzałach głową zawodników GKS‑u. On również miał sporo szczęścia, gdy w ostatnich minutach rywal przerzucił w tylko wiadomy sobie sposób piłkę nad poprzeczką.
Obaj bramkarze mieli sporo zasług w tym, że spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. To jednak bardziej wina indolencji zawodników obu zespołów, którzy w ofensywie grali dramatycznie nieskutecznie. Bohaterem tego meczu było szczęście bramkarzy obu drużyn, a nie oni sami. Grali poprawnie, zrobili swoje, ale nic więcej.