– Każdy wchodzący na trybuny kibic traktowany jest jak potencjalny terrorysta. Trzeba go sfilmować, sfotografować, ciągle mieć go na oku. Jeżeli nie podda się restrykcjom ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, z automatu staje się bandytą stadionowym – pisze Józef Djaczenko, kibic, dziennikarz, autor książki o stadionie przy ulicy Bułgarskiej.
W ślepym zaułku
W porównaniu do chaosu i chuligaństwa, paraliżującego ligowe rozgrywki w latach 90., dzisiejsze stadiony to oaza porządku i bezpieczeństwa. A jednak to dziś politycy i dziennikarze walczą ze „stadionowym bandytyzmem”.
Nie wszyscy i nie zawsze pamiętają, co na polskich stadionach działo się kilkanaście lat temu, gdy całkiem zasłużenie słowo „kibic” utożsamiane było ze słowem „chuligan”. Trybunami władali ludzie wszczynający zadymy, szarżujący na ciężko przestraszonych policjantów, zmagający się z kibicami drużyny przeciwnej. Po meczu stadiony przypominały pobojowisko, a rozróby przenosiły się na ulice. Zniszczenia były tak duże, że w Poznaniu i innych miastach radni domagali się zakazania organizacji meczów. Samorządy nie chciały dłużej ponosić kosztów naprawiania skutków wandalizmu. Jeżeli wojewoda zamykał stadion, to nie za odpalenie rac, ale za zamieszki, demolowanie obiektu, podpalanie ławek.
Na piłkarskich meczach lała się krew, niszczone było mienie, a wszelkiego rodzaju służby wykazywały totalną bezradność. Policjanci zachowywali się tak, jakby jedynym ich celem było wyjść cało z opresji. Folgowali sobie za to podczas konwojowania grup kibiców udających się na wyjazdy. W poczuciu bezkarności rozpylali gaz łzawiący bez potrzeby, dopuszczali się rękoczynów. Wzajemna nienawiść sięgała zenitu. Urzędnicy i politycy unikali tego drażliwego tematu. Policja powoływała rozmaite specjalistyczne zespoły mające rozpracowywać grupy kibicowskie, ale było to takie samo jak dziś trwonienie sił i środków.
Wielka przemiana
To była droga donikąd. Patologiczne zjawiska nasilałyby się, gdyby pod koniec ostatniej dekady XX wieku w Poznaniu nie nastąpił przełom. Najaktywniejsi przedstawiciele środowiska kibiców Lecha porozumieli się z władzami klubu. Prezes Ryszard Dolata zaprosił fanów do zaangażowania się w sprawy klubowe, do pracy nad tzw. małym marketingiem, czyli sprowadzaniem reklamodawców wykorzystujących zainstalowane na stadionie tablice. Fani Lecha organizowali w szkołach spotkania z piłkarzami, popularyzowali klub w mieście, a przy okazji zmieniali własny wizerunek.
Najważniejsze, że zobowiązali się do zaprowadzenia porządku na trybunach. Z „Bułgarskiej” poznikały osoby utożsamiające sobie kibicowanie z chuligaństwem. Stadion się zmienił. W poprzednich sezonach frekwencja wynosiła od tysiąca do 4 tysięcy widzów. Teraz radykalnie wzrosła, na widowni pojawiły się kobiety, pierwszy raz od wielu lat. To już był inny świat. Na mecze przychodziło się z przyjemnością, bo organizowane przez kibiców oprawy były nie mniej interesujące, a z pewnością bardziej widowiskowe niż sam mecz. Poznański samorząd znalazł sens zaangażowania się w sprawy klubowe, w pomoc w poszukiwaniu sponsorów, wreszcie w rozbudowę stadionu. Od tego czasu, a więc przez co najmniej 15 lat, na poznańskim stadionie nikt nie widział chuligańskich wybryków, z wyjątkiem kilku mało znaczących incydentów.
Inny świat
Kiedy porównuje się obrazki z obecnego stadionu ligowego z tym, co oglądaliśmy tu kilkanaście lat wcześniej, zauważamy ogromną różnicę. Przemiany nastąpiły nie za przyczyną skuteczności urzędników, polityków i policji, ale zmiany mentalności ludzi zasiadających na widowni. Co jednak szokuje, drastyczne przepisy ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych weszły w życie akurat ostatnio, gdy chuligańskie incydenty od dawna nie występują.
W tej sytuacji trudno się dziwić kibicom, że czują się oszukani. Media bezkrytycznie, bezrefleksyjnie szokują opinię publiczną powtarzając stwierdzenia polityków o bandytyzmie na stadionach, o handlowaniu na trybunach narkotykami, o związkach aktywnych kibiców ze zorganizowanymi grupami przestępczymi. Opowieści takie nasiliły się przed Euro 2012. Polacy dowiadywali się, że wielkiemu świętu futbolu mogą zagrozić „kibole” i inni bandyci. Mało kto przyjmował do wiadomości, że jeżeli nawet na ligowych stadionach dzieje się samo zło, to i tak „kibole” nie interesują się Mistrzostwami Europy. Ta impreza ma zupełnie inną publiczność.
Policja potrafi
Obrazki z polskich miast organizujących mecze Euro 2012 mogły szokować. Na ulicach bawiły się kolorowe tłumy kibiców, rozśpiewanych, roztańczonych, pijanych nie tylko radością i patriotyzmem. Policja zachowywała się rozsądnie i przyjaźnie, nie reagowała, gdy nie było to absolutnie koniecznie, a przede wszystkim nie prowokowała, nie urządzała pokazów siły. Zachowywała się zupełnie inaczej niż w tych samych miastach, w pobliżu tych samych stadionów, ale podczas odbywających się tu innych meczów.
Polscy kibice chodzący na mecze ligowe mają prawo twierdzić, że coś się nie zgadza. Polscy policjanci potrafią zachować się równie przyjaźnie, jak ich belgijscy, czescy, włoscy koledzy eskortujący rozśpiewaną, świetnie się bawiącą grupę poznańskich kibiców zmierzającą na stadion w Brugii, Pradze czy Turynie. Policja jest formacją działającą na rozkaz, więc trudno wierzyć w przypadek. Tu nie ma miejsca na swobodę postępowania. Skoro jednych traktuje się sympatycznie, ze świadomością, że agresja rodzi agresję, a innych dokładnie odwrotnie, to wniosek jest oczywisty. Podczas meczów ligowych nie chodzi o zapewnienie bezpieczeństwa na stadionie, bo to można byłoby osiągnąć prostymi środkami, ale o wytworzenie atmosfery zagrożenia i wysłanie w Polskę przekazu, że dzieje się zło, które należy piętnować rozpalonym żelazem.
Do czego służy futbol?
Piłka nożna nie została wymyślona po to, by stworzyć pole konfrontacji między grupami polityków, czy między sterowaną przez nich policją a kibicami. Futbol jest sportem budzącym ogromne emocje, rodzącym namiętności. To jest rozrywka. Ludzie przychodzą na stadion, by wspierać swoją drużynę, delektować się grą, dawać upust emocjom, wspólnie się bawić. A jednak w naszej ligowej rzeczywistości dzieje się inaczej. Stadiony przestały służyć rozrywce, zamieniły się w miejsca stosowania najnowocześniejszej techniki służącej śledzeniu, podglądaniu, inwigilowaniu, namierzaniu, identyfikowaniu. Każdy wchodzący na trybuny kibic traktowany jest jak potencjalny terrorysta. Trzeba go sfilmować, sfotografować, ciągle mieć go na oku. Jeżeli nie podda się restrykcjom ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, z automatu staje się bandytą stadionowym. Grozi mu aresztowanie, nałożenie wysokiego mandatu i kilkuletni zakaz wstępu na mecze.
Czego trzeba się dopuścić, by sprowokować tak surowe reakcje? Otóż niczego. W niektórych miastach można zarobić zakaz stadionowy za użycie brzydkiego słowa. W innym za wstanie z miejsca, do którego się jest przypisanym albo za prowadzenie dopingu nie z miejsca siedzącego ale z podwyższenia. Wszędzie – za zasłonięcie twarzy.
Odpowiedzialność zbiorowa
Nie dość, że stosowane są takie przepisy, to wojewoda może zamknąć cały stadion lub jedną z trybun. Twierdzi, że nie czyni tego za karę, lecz w związku z zagrożeniem bezpieczeństwa, ale nikt w to nie wierzy, bo przecież nie ma w Polsce bezpieczniejszych, skrupulatniej chronionych miejsc niż ligowe stadiony. Sektor gości na stadionie Legii popularnie nazywany jest Guantanamo, tak ostry panuje tam reżim. Tylko w Polsce państwowy urzędnik może dla kaprysu własnego lub premiera pozbawić publiczność przyjemności oglądania meczu, nawet jeżeli kupiła wejściówki na widownię. Klub, czyli legalnie działający podmiot gospodarczy ponosi straty finansowe, których oczywiście administracja państwa nie zrefunduje.
Wszystko to sprawia, że osoby związane z polską piłką, niezależnie o tego, czy reprezentują środowisko kibiców czy właścicieli klubów są przekonane, że nie żyją w kraju normalnym, w państwie prawa. Piłkarscy działacze z innych krajów twierdzą, że u nich taka urzędnicza samowola nie byłaby możliwa.
Idzie nowe?
Podczas Euro 2012 polscy pracownicy, zatrudniani przez UEFA, odpowiadający za organizację meczów, rozmawiali z kolegami z innych krajów na temat postępowania z kibicami, bezpieczeństwa na meczach. Goście spoza Polski byli w szoku dowiadując się o obowiązujących u nas restrykcjach. Przekonywali, że u nich takie prawo nie weszłoby w życie, bo stanowią je ludzie odpowiedzialni, zdający sobie sprawę, do czego służą stadiony.
Ostatnio także u nas widać symptomy odwilży. Nowy prezes PZPN Zbigniew Boniek zapowiedział działania na rzecz zmiany wizerunku związku, porozumienia się z kibicami. Także rządzący politycy zauważyli, że znaleźli się w ślepej uliczce. Policjanci wolą ścigać prawdziwych przestępców a nie kibiców odpalających race. Zależy im przecież na tak zwanych statystykach wykrywalności, a dziś na polecenie władz gonią przysłowiowego króliczka bez nadziei złowienia go. Koszty walki z „bandytyzmem stadionowym” rosną. Wielu policjantów spędza długie godziny przed monitorami usiłując porównywać buty kibiców wchodzących na stadion i odpalających race. Kibice Cracovii utrudnili im zresztą ciężką pracę śledczą – ubierają się identycznie: te same buty, spodnie, kurtki…
Co się zmieni?
Zapowiada się – choć nie można mieć pewności – że najbardziej surowe przepisy zostaną złagodzone. Niektórzy mówią nawet o zniesieniu obowiązku posiadania kart kibica, choć można wątpić, czy odwilż sięgnie aż tak daleko. Bardziej prawdopodobne jest, że nie będą zawierały wizerunku posiadacza. W grę wchodzi częściowe zalegalizowanie pirotechniki, choć ciągle jeszcze urzędnicy związani z rządem zarzekają się, że nie ma o tym mowy. Mówi się także o tym, że 20 procent pojemności stadionu mają stanowić miejsca stojące, czego od dawna domagają się kibice.
Z pewnością nie obejdzie się bez wyrzucenia z ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych długiej listy bubli prawnych powiększających biurokrację, utrudniających pracę służbom ochrony i pracownikom klubu. Gdyby kierować się tylko literą prawa, wykluczona by była sprzedaż biletów na mecze przez Internet, bo ustawa nakazuje kupującemu okazanie dowodu tożsamości. Trzeba zmienić zapisy dotyczące identyfikacji VIP-ów. Klub ma prawo nałożyć zakaz stadionowy (co w samo w sobie jest kuriozalne), ale nie może zainteresowanego o tym powiadomić, bo ustawodawca pozwolił mu wprawdzie przetwarzać wszystkie jego dane, ale dostępu do adresu już nie zapewnia.
Niskie notowania rządu nie są dziełem przypadku. Jeżeli politycy nie pójdą po rozum do głowy i nie złagodzą przepisów wprowadzonych w atmosferze wytworzonej przez niektóre media walki z „kibolstwem” – przegrają.
Józef Djaczenko
Artykuł publikowany na stronie: http://www.ochronaimprezmasowych.pl/index.php/czytelnia/artykuly/79-czy-zlagodza-stadionowe-restrykcje