Wczoraj Lechici bezbramkowo zremisowali z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Gracze Jose Mari Bakero pokazali więcej gry skrzydłami, starali się wykorzystać tę strefę boiska to stworzenia sytuacji na zdobycie gola, lecz robili to zbyt anemicznie.
Tę metodę, a w zasadzie można by powiedzieć manię, piłkarze Lecha stosują już do dłuższego czasu. Chodzi mi o brak przyśpieszenia w kluczowych momentach akcji i ich odpowiedniego wyboru, a także nieumiejętną grę skrzydłami.
Lechowi brakuje przede wszystkim umiejętności dyktowania tempa meczu, czyli tego, czym zespół klasowy wyróżnia się na tle rywala. Taka drużyna wie, kiedy zwolnić i kiedy należy przyśpieszyć. „Kolejorz” tego nie potrafi, szczególnie, gdy na tablicy wyników widnieje wynik bezbramkowy, a przeciwnik ustawia dobrze linię obrony.
Można zauważyć pewną powtarzalność w sposobie rozgrywania piłki, szczególnie, gdy ta znajduje się przy nodze naszych obrońców. Ci wymieniają kilka podań pomiędzy sobą, szukając jakiejkolwiek możliwości rozegrania piłki i gdy to uczynią nierzadko futbolówka do nich po chwili wraca. Inaczej dzieje się, gdy Hubert Wołąkiewicz stara się uruchomić graczy ofensywnych, najczęściej napastnika. I ten pomysł na nic się nie zdaje, ponieważ zazwyczaj kończy się to stratą.
W Bielsku-Białej widzieliśmy na boisku dwóch nominalnych skrzydłowych, którzy zajęli te właśnie pozycje kosztem całkowitej dominacji w środku pola. I jaki był tego efekt? Mieliśmy kilka prób rozegrania piłki skrzydłami, które mogły się podobać. Szerokie rozstawienie zawodników mogło przynieść skutek bramkowy, jednak przy dośrodkowaniach zabrakło dokładności, podobnie zresztą jak przy strzałach, gdyż bodaj jeden z nich był celny (uderzenie Jakuba Wilka z półwoleja w pierwszej połowie).
Przyczyn tak słabego występu doszukiwać się można się w detalach, które wbrew swojej nazwie, mają kluczowe znacznie dla wyniku meczu. Inaczej na to spotkanie patrzelibyśmy, gdyby Artiom Rudnev, Mateusz Możdżeń czy Semir Stilić zdobyli bramkę. Wbrew pozorom gra Lecha wcale nie różni się od tego, którą ten preferował od początku sezonu. Teraz jednak jest nieco pod górę, bo zaczęła zawodzić skuteczność.
A tę zwiększyć można stwarzając więcej sytuacji podbramkowych. „Kolejorz” jest niezwykle groźnym zespołem grającym z kontrataku, lecz gdy tylko ma zagrać w ataku pozycyjnym idzie mu to topornie. Nie potrafi wykorzystywać takich atutów, jak umiejętność przerzucenia futbolówki na drugą stronę boiska i przyśpieszenia gry. Nad tym jeszcze trzeba pracować, a tymczasem strata punktowa rośnie.