Nie było tak dobrze, jakby wskazywał na to wynik
Jeden, dwa, trzy, cztery… dla kogoś, kto spojrzał tylko i wyłącznie na wynik, zwycięstwo nad ŁKS-em mogło zrobić spore wrażenie. Tym bardziej, że wszystkie bramki Lech zdobył w pierwszej połowie. Wilk był syty, to i w drugiej klepał piłkę w środku pola, zagrał na zero z tyłu. Kibice powinni być zadowoleni.
Tak jednak nie jest. „Ta wygrana nic nie zmienia, Bakerowi do widzenia” śpiewali pod koniec pierwszej było, gdy na tablicy wyników zanotowano już cztery trafienia dla „Kolejorza”. Ten do bólu wykorzystał fatalne zachowanie piłkarzy przeciwnika, błędy w szesnastce i zdobył bramki. Ich faktycznie zabrakło w ostatnich kilku meczach, tym razem padły, więc na pewno dla fanów Lecha była to spora ulga.
Jednak należy spojrzeć na ten mecz także z innej perspektywy. Po pierwsze mierzyliśmy się z naprawdę tragicznie dysponowanym ŁKS-em, który poza krótkim epizodem w tej drużynie Michała Probierza zbierał solidne lekcje futbol od niemal wszystkich zespołów. Kolejną kwestią jest ta związana z grą Lecha, ta wcale nie była zdecydowanie odmienna od tej sprzed tygodnia. Nadal brakowało przyśpieszenia, szczególnie w drugiej, bliźniaczo podobnej do drugiej zagranej z Widzewem Łódź.
Poza tym warto zwrócić uwagę na zdobywanie przez „Kolejorza” bramek. Gdy ten kilka razy pokonuje bramkarza rywali, to prawie zawsze dobija przeciwnika w kilkanaście minut. Tak było z ŁKS-em, Ruchem Chorzów, GKS-em Bełchatów oraz Jagiellonią Białystok.
Warto również zwrócić uwagę na przygotowanie fizycznie zawodników. Ci pod względem wytrzymałościowym prezentują się naprawdę nieźle, ale jak sami przyznają brakuje im dynamizmu, który umożliwi przyśpieszenie, włączenie nawet drugiego biegu. Pod tym względem nam partnerami z drużyny dominuje Aleksandar Tonew, który, można by powiedzieć, jeszcze nie zgorzkniał przygotowaniem aplikowanym graczom przez Luisa Milę Villaroela, na prośbę Jose Mari Bakero.
Cieszy natomiast to, że w sobotnim meczu bramki strzelali, nie tylko Artiom Rudnev, ale również Siergiej Kriwiec, Aleksandar Tonew i Mateusz Możdżeń. Dla każdego z nich było to drugie trafienie w lidze, ale nadal nikt nie może zagrozić Łotyszowi, który na swoim koncie ma ich 15.
Kibice mogą się zastanawiać, co dalej będzie z Lechem, dokąd on zmierza. Trudno raczej przewidzieć, że władze klubu zdecydują się na zmianę trenera. Ten wygrał ostatni mecz, jakoby ucinając spekulacje dotyczące zmiany szkoleniowca. Pamiętajmy jednak, jak było z Jackiem Zielińskim, który wygrał dwa mecze i tak stracił pracę.
Miejmy nadzieję, że „czarny listopad” już się skończył, a teraz będzie tylko z górki. Wygrać z Zagłębiem, solidnie przygotować się do walki o najwyższe cele i jakoś „ciułać” do przodu, choć pewnie wielu z Was nie wierzy już w Bakero. To jest jednak futbol, nie liczy się styl, ale zdobywane bramki. Z tym ostatnio było różnie, ale wystarczy strzelić jedną i jest się o tę jedną bliżej zwycięstwa. Oczywiście przy założeniu pewnej gry w defensywie.