Artiom Rudnev swoją skutecznością zwraca uwagę kibiców od pierwszej kolejki tego sezonu. Wtedy zdobył dwie bramki w spotkaniu z ŁKS-em, a trzecią zaliczono na konto obrońcy przeciwnika, choć w jej zdobyciu duży udział miał napastnik Lecha. Od tego meczu, który był nota bene inauguracyjnym spotkaniem sezonu, Łotysz jest liderem klasyfikacji strzelców. I sukcesywnie zwiększa swoją przewagę.
W tym sezonie na koncie ma już 14 trafień, czyli tyle ile wystarczyło w zeszłym sezonie do zdobycia korony Króla Strzelców. Zawodnik „Kolejorza” wyrównał więc w 9. kolejce T-Mobile Ekstraklasy osiągnięcie Tomasza Frankowskiego z poprzedniego sezonu, na które doświadczony napastnik Jagiellonii pracował przez 29 meczów, w tylu bowiem „Franek” wystąpił.
Rudnev od początku nowego sezonu strzela na zawołanie. Znaczenie tego zawodnika dla Lecha jest bardzo duże. W tej chwili jego dorobek stanowi 2/3 bramek zdobytych przez podopiecznych Jose Mari Bakero. Jak na polskie warunki taki rezultat może robić wrażenie, choć nie należy jeszcze ogłaszać napastnika najlepszym królem strzelców w historii.
Owszem Łotysz ma bardzo dobry start i duże szanse na zdobycie pokaźniej liczy bramek. Najlepszym wynikiem w historii rozgrywek jest ten osiągnięty w 1927 roku osiągnięty przez Henryka Reymana, który 37 razy trafiał do bramki rywala. Do zakończenia sezonu jest jeszcze sporo czasu, a jeśli Rudnev nadal będzie tak strzelał i nie będzie miał kłopotów ze zdrowiem może nadal strzelać z zabójczą skutecznością.
Dziś jest niewątpliwie najlepszym i jedynym maszynistą „Kolejorza”. Stanowi o jego sile, a kibice nawet nie chcą myśleć o tym, co by było, gdyby Rudnev nie mógł wystąpi w meczu Lecha. My napastnikowi życzymy nadal takiej skuteczności, a kibicom, aby nie musieli myśleć, co „Kolejorz” zrobi, gdy nie będzie mógł zagrać Rudnev.