– Dębiec to była kolebka, to była ostoja kolei. Jednak był już za mały, na jednym meczu było tam 25 tysięcy ludzi. Ludzie siedzieli na topolach i spadali z gałęzi. Coraz więcej kibiców przychodzi – opowiadał Jan Pieńczak, który spotkał się dzisiaj z kibicami Lecha w ramach projektu „Legendy Lecha”.
– Patrzyliśmy jak grali na Dębcu. Chcieliśmy, żeby Lech się rozwijał. Pewnego dnia prezes Grab spytał mnie: Gdzie jest miejsce na grę, gdzie możemy grać? Od razu wsiadłem w samochód i zacząłem jeździć po dzielnicach i szukać miejsca – wspominał prezes.
W tamtych czasach „Kolejorz” musiał zmagać się problemami związanymi ze znalezieniem obiektu, na którym mógł rozgrywać swoje spotkania. Prezes Lecha w tamtych czasach rozmawiał z Wartą Poznań, chcąc wynająć duży stadion im. Edmunda Szyca. – Trzeba jednak budować swój stadion, a nie bawić się w wypożyczanie i płacenie słonych pieniędzy – tłumaczył decyzję o budowie Jan Pieńczak.
Jednak aby zacząć budowę stadiony, trzeba było przez jakiś czas gościnnie występować. – Czy dzisiaj komuś się śni, że 65 tysięcy pójdzie na stadion Warty – pytał zgromadzonych Jan Pieńczak. – Kiedy poszedłem do kas i pozwoliłem wejść na obiekt wszystkim chętnym. Ja was karzę zamknąć – mówił do mnie pułkownik. To jest niebezpieczne. Odpowiedziałem: Tutaj nic się nie stanie, bo nie ma topoli. Najwyżej mniejszy wejdzie na wyższego – dodał.
Po raz pierwszy gość kibiców na miejscu, w którym wybudowany jest Stadion Miejski pojawił się w 1957 roku. – Dwa miesiące później wjechały pierwsze wywrotki, bo musieliśmy wyrównać teren. Na Winogradach budowali osiedla piątkowskie, więc wykorzystaliśmy tę ziemię. Przez rok przywożono ją tutaj, ale to nie starczyło, potrzebowaliśmy jeszcze ponad połowę – wspominał pomysłodawca przenosin na Bułgarską.
Już wtedy Lech rozpoczął realizację pierwszych projektów dotyczących powstania kompleksu obiektów dla kilku sekcji klubu. Ze względu na brak zgody władz państwa na podarowanie 100 tysięcy ton stali potrzebnej do budowy projektu „Bułgarska”. Niebiesko-Biali mogli skorzystać z zaledwie 50 tysięcy stali, jakie premier mógł przekazać na obiekty pozaprzemysłowe. – W ten sposób upadła ta koncepcja, musieliśmy zrezygnować. Tutaj zdecydowaliśmy się na stadion dla sekcji piłki nożnej, hokeja oraz sekcji pływackiej – opowiadał Jan Pieńczak.
Kolejarze w czynach społecznych brali łopaty z kolei i pracowali w soboty i niedzielę nad powstaniem obiektu. – Dali nam zgodę na stworzenie obiektu na 16 tysięcy, ale zdecydowaliśmy się budować od razu na 25 tysięcy. Rozpoczęła się batalia społecznego budowania tego stadionu, który dzisiaj jest symbolem Poznania. Wówczas wszyscy się angażowali. Byliśmy po latach wojny, historycznej niewoli, nasyceni sił i wszystkim, żeby zrobić jak najwięcej, a nie pytać o pieniądze i godziny. Jedziemy, będziemy, zbudujemy, zrobimy i zwyciężymy. To nam się udało. Dzisiaj patrzę na stadion i wiem, że to jest to, co nakreśliła nam historia – podkreślał bohater pierwszego spotkania z cyklu „Legendy Lecha”.